niedziela, 16 listopada 2014

24 października, koło południa




Termit wcisnął się pomiędzy mnie a Marysię, kiedy zajmowałyśmy miejsca w sali biologicznej. Z uśmiechem na ustach podstawiłam mu nogę, kiedy perfidnie pakował się ze swoją skórzaną torbą wyszywaną nazwami zespołów rockowych na siedzenie między nami. 
Marysia wywróciła oczami, ale bez słowa zajęła swoje miejsce wpuszczając przed siebie Termita. 
Od kiedy miała zatrucie pokarmowe i eskortowałam ją do domu w towarzystwie Maćka (ja totalnie o nim nie myślę, naprawdę) zachowywała się bardzo dziwnie. Godzinami gapiła się w jeden punktu na suficie i niewiele jadła, a jeśli już to potrafiła przegryzać czipsami jogurt naturalny. Nie chciała rozmawiać ani ze mną ani z Karolą, ale to akurat chyba nikogo nie dziwiło. Karola potrafiła mówić tylko o Termicie - my miałyśmy Termita na co dzień, a to było już i tak wystarczająco często, żeby nie chcieć słuchać o nim w momencie, kiedy naprawdę nie musiałyśmy. Karola rozpływała się nad jego postacią i i nie przestawała mówić o tym, jak bardzo jest zakochana  w Dorianie. Z tego co mówiła - bardzo. 

- Dorian? - zapytała Marysia i to był jeden z tych niewielu momentów, kiedy trzymała się za brzuch i śmiała jak opętana.
Zupełnie zapomniałyśmy, że Termit miał przecież swoje imię. Karola dłuższy czas naciskała na nas, żebyśmy jej zdradziły jego dane osobowe, ale my, po dwóch latach znajomości z tym człowiekiem, totalnie wyparłyśmy fakt, że Termit jest po prostu... Dorianem. Dziewczyna wzięła sprawy w swoje ręce, przegrzebała całego facebooka i w końcu znalazła księcia z bajki, a potem wszystkie luźne kartki papieru w naszym mieszkaniu zapisywała magicznym zaklęciem: Dorian + Karola = WNNM. 
Tomek popłakał się ze śmiechu jak to zobaczył, a potem stwierdził, że ktoś musi dosypywać nam coś do wody, skoro tak dziwnie się zachowujemy. 
A my po prostu byłyśmy nieszczęśliwe. Karola wzdychała do Termita, ale on z kolei nie wzdychał do niej, Marysia nie mogła nakłonić swojego narzeczonego do seksu i była już tym tak zmęczona, że zaniechała swoich przebiegłych działań, a ja z kolei miałam faceta, który w dalszym ciągu nie przeprosił mnie za to co zrobił i najwyraźniej nie zamierzał. 
Zamiast tego planował imprezę stulecia ze swoją świtą i Bolesławem, który zajmował rozkładany fotel na korytarzu w obskurnym mieszkaniu chłopaków. 
Termit wyciągnął zeszyt ze skórzanej torby i pokazowo wyrwał z niego jedną kartkę. Siedzieliśmy na lekcji biologii, a pani Karina wymagała od grupy absolutnej ciszy, żeby na dwudziestu metrach kwadratowych doskonale było słychać jej melodyjny głos, wyjęty niczym z chóru kościelnego. Pani profesor poprawiła okulary, żeby złapać ostrość na Termita, a potem pokiwała palcem i zrobiła srogą minę. Poczekała chwilę aż sala ucichnie, tupnęła kaczkowatym obcasem, obciągnęła zbyt dużą koszulę i zaczęła prowadzić zajęcia. 
Naprawdę chciałam się wsłuchać w jej wkurzająco melodyjny głos nakrapiany powołaniem do wygłaszania długich przemówień, ale nie dałam rady. Termit co chwilę podsuwał kartkę papieru w moją stronę, a kiedy nie reagowałam, szturchał mnie łokciem. 

Jak mogłaś to zrobić?! 
Przepraszam, Karola siłą wymusiła na nas nasz plan zajęć, nie sądziłam, że będzie cię aż tak napastować. 
Wiesz, że nie o to chodzi. Aczkolwiek, nigdy więcej nie mów jej, gdzie  może mnie znaleźć, bo wepchnę ją pod podjeżdżający samochód i nawet się do tego nie przyznam. 
Teraz już będę wiedziała, że to ty. 
Nie zmieniaj tematu. 
Nie wiem o co ci chodzi. 
Dałaś się pocałować obcemu facetowi na imprezie. Nie na tym polegał nasz zakład. 
Podglądałeś?! 
Nie musiałem. Nie daliście mi odejść na bezpieczną odległość tylko od razu uderzyliście w ślinę. 
Jesteś totalnie obleśny. 
Jesteś pewna, że to JA JESTEM OBLEŚNY? 
Sam pocałowałeś Karolę. 
Bo mnie podpuszczałaś. 
Kretyn. 
Kretynka. 
Nie odzywaj się do mnie. 
Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem.
Za wszelką cenę starałam się zignorować szturchanie w bok, ale Termit w końcu rozłożył przede mną kartkę papieru, tak, że nie miałam wyjścia i musiała przeczytać to co odpisał. 

Pisanie liścików to nie odzywanie się. 
Termit, jesteś skończonym idiotą. Daj mi spokój. 
I chociaż ciężko w to uwierzyć, już mi nie odpisał. 
Tego dnia nie usiadł już z nami w jednym rzędzie, tylko kierował się na koniec sali nawet na nas nie patrząc. Raczej nie zamierzał wracać z nami do domu i nie zaproponował, że przyniesie nachosy i różowe wino. Nie wspomniał też o tym, że może wpadłby nawet bez wina, żeby nie nakręcać Karoli. Zachowywał się tak, jakby nas nie było i faktycznie dał mi spokój. 
Ciężko mi było stwierdzić jak czułam się z tym faktem, ale chyba zaczynało mi ciążyć to, że ludzie dookoła po prostu mnie olewają. Nawet Termit, od towarzystwa którego tak bardzo uciekałam wziął do siebie moje życzenie świętego spokoju i faktycznie się do niego dostosował. A Darek? Darek nawet nie zadzwonił. Nie napisał. Był tak zajęty organizowaniem przedsięwzięcia zwanego imprezą stulecia, że zupełnie wyparł z głowy fakt posiadania dziewczyny. Wyłączyłam telefon, żeby nie musieć spoglądać co chwilę na wyświetlacz. 
Przed ostatnimi zajęciami tego dnia Marysia złapała mnie za rękaw i zapytała czy nie mam ochoty się urwać, bo nie czuje się najlepiej. Podejrzewałam, że jej zatrucie jeszcze nie dało jej spokoju bo jej twarz była na zmianę zielona i zupełnie biała. Z miłą chęcią opuściłam kolejną lekcję  i ruszyłam za Marysią na przystanek tramwajowy. 

2 komentarze: