czwartek, 29 stycznia 2015

28 października, chwilę później

- No i matka powiedziała, że właściwie to najchętniej zobaczy mnie w więzieniu, bo skoro dopuszczam się takich rzeczy to ona tylko czeka, aż przyjdę do niej z nożem.

Pokręciłam głową z niedowierzania. Siedziałyśmy na ziemi i zbierałyśmy resztki popcornu z ostatniej nocy. 

Wiecie, rodzice na całym świecie są naprawdę różni i żaden nie jest nawet w przybliżeniu podobny do ideału. Moja mama była zajęta sobą i nie przejmowała się tym co dzieje się u ojca, a do mnie dzwoniła tylko w tych chwilach, kiedy autentycznie nie mogła sobie z nim poradzić. Momentami myślałam, że to ja jestem rodzicem w tym układzie i muszę pogodzić jakimś cudownym sposobem tych dwoje nastolatków. 

Z kolei rodzice Marysi już na starcie stwierdzili, że zmarnowali sobie życie i miło by było, gdyby ich córka (ta, która śmiała zniszczyć im młodzieńce lata) jednak nie popełniła tego samego błędu co oni. 

Ale pani Ela była zupełnie wyjątkowa. Nie mogła pogodzić się ze świadomością, że jej najstarsza córka jest na tyle duża, że jest w stanie sama wykaraskać się z problemów i to wcale nie oznacza, że wyląduje za kratkami.
 
Była przewrażliwiona, a mając jeszcze trójkę dzieci na głowie, które nie dają jej spać po nocach i są podejrzewane o wpychanie sobie tabletek do nosa – nie było się czemu dziwić. 
 
Właśnie opierałam brodę o nadgarstki, żeby przetrawić wszystko to co powiedziała Karola, kiedy Marysia wtrąciła się w rozmowę zupełnie swobodnym tonem. 
- Potrzebuję tabletek poronnych.
 
Oczy czarnowłosej dziewczyny zmrużyły się tak, że wyglądała jak dziki kot szykujący się do ataku. Marysia właśnie śmiała przerwać jej długą wypowiedź o tym, jaką to potworną matką jest Ela i jak tak dalej pójdzie to Karola sama zajdzie w ciąże, żeby zrobić matce na złość. 
Pomijając to, że nie ma zielonego pojęcia jaki jest system uprawiania miłości i dopiero co nauczyła się całować, a cała praktyka jeszcze przed nią.  

- Znowu zaczynasz? Jeśli tak bardzo nie chcesz... tego, to po prostu oddasz to do adopcji, jasne?
Poczułam jak coś wbija mi się między żebra. Nie miałam ochoty na oddawanie żadnego maleństwa, które było przecież członkiem mojej rodziny... 
 
Pewnie gdybym sama była w ciąży, to sprawa wyglądałaby zupełnie inaczej. Ale nie na tyle, że zdecydowałabym się stracić dziecko. Tak myślę. 

-Tabletki wczesnoporonne nie działają w drugim miesiącu ciąży – zauważyłam. Miałam nadzieję, że ten argument ją przekona. - Jesteś odrobinę spóźniona. 
- Nawet nie będziecie wiedzieć, kiedy się tego pozbędę.
Dziewczyna zdmuchnęła blond pasemko z czoła i zapatrzyła się w punkt na suficie. Od  kiedy stwierdziła, że nie będzie w stanie okłamać  Michała Idealnego i wmówić mu, że wpadli, a potem wymyśliła kolejny genialny pomysł, że po prostu to dziecko straci, była zupełnie inna. Jakby mniej uśmiechnięta. Bardziej ironiczna. I totalnie przekonana o swojej racji. 
 
Zdecydowanie bardziej podobała mi się pierwsza wersja, która miała rozwiązać jej problem, nawet jeśli podczas realizacji wypadłyśmy na kryminalistki, które chciały pozbawić życia narzeczonego przyjaciółki. 

- Maryśka, ostrzegam cię po raz ostatni. Nie mam najmniejszych oporów przed tym, żeby wtajemniczyć w to wszystko Tomka – powiedziała Karola.
 
Ochoczo przytaknęłam. 

- Nie zrobiłybyście mi tego – na jej twarzy pojawił się lekki uśmiech. Ona naprawdę myślała, że nie jesteśmy w stanie tego zrobić.
- A chcesz zobaczyć? - Karola była naprawdę wkurzona. 
 
Zauważyłam też, że nasza młodsza koleżanka od kiedy zamknęła za sobą drzwi do swojego serca i postanowiła po prostu odciąć się od myśli o Termicie i od samego Termita, dużo łatwiej daje się wytrącić z równowagi. 
 
Tylko ja byłam bardziej zasmucona niż wypełniona wolą walki, ale to pewnie dlatego, że Darek miał naprawdę poważnie podbite oko, a ja go nawet nie przytuliłam. 
 
Na twarz blondynki wstąpił przebiegły uśmiech. Odliczałam sekundy do momentu, w którym obie rzucą się na siebie z pazurami. 
- Naprawdę nie widzisz nic złego w tym, żeby zabić to biedne... dziecko?
 
Jeśli po raz pierwszy zupełnie świadomie użyła słowa „dziecko”, zamiast fasolka, nowe życie czy inne kropeczki i żyjątka, musiała być naprawdę zdeterminowana. Zagryzłam wargę i zastygłam w oczekiwaniu. Boże, proszę, niech ona tego nie robi. Nie teraz. 

- To jest moje... dziecko – ostatnie słowo przeszło jej przez gardło z prawdziwym trudem – i mogę z nim zrobić co tylko zechcę.
- Jeszcze jedno słowo, a nie wytrzymam... - syknęła przez zęby czarnulka. 
- Świetnie, to może najpierw zadzwoń do mojej matki i podkreśl jaką nieodpowiedzialną ma córkę – jej ręce naprężyły się, jakby miała zamiar się rzucić na dziewczynę niczym dziki kot. - Nie możesz pojąć, że to moje ciało, moja decyzja i mój problem co z tym zrobię?
- Zastanów się nad tym co mówisz... - Karola wstała i zacisnęła dłonie w pięści. 
- Zajmij się tym, że Termit cię nie chce i tym, że jeszcze nigdy... 
 
Nie zdążyła skończyć, bo Karola rzuciła się na nią jak lwica. Z dzikim wrzaskiem założyła jej ręce za głowę i usiadła na nią okrakiem. Marysia leżała na plecach i ciężko było stwierdzić czy jest bardziej zaskoczona czy przerażona zachowaniem czarnulki. Wyrwała się z uścisku i złapała za czarne krótkie włosy. Karola zrobiła to samo – wbiła paznokcie w długie blond pasma i szarpała nimi we wszystkie strony. 
 
Zszokowana wstałam i odsunęłam się nieznacznie w stronę okna. Co miałam zrobić? Rzucić się tam i dać się pokładać dziewczynom? Odbierać przypadkowe ciosy? Czy mało miałam problemów w życiu, żeby przejmować się jeszcze babską wojną w moim pokoju? 
 
Czym ja sobie zasłużyłam, ja się pytam?

- Przestańcie! - krzyknęłam. - Karola, zostaw ją w spokoju! 
Wyglądało na to, że moje krzyki niewiele tu pomogą. Karola była tak wściekła, że wyrwała już spore garści włosów z głowy Marysi, a ta z kolei dopiero się rozkręcała i skupiła wyłącznie na tym, żeby uderzać w drobne żebra dziewczyny. 
 
Boże, jak tak dalej pójdzie, to Marysia nie będzie musiała szukać tabletek poronnych.

- Zejdź z niej! - krzyczałam dalej. W pewnym momencie nie mogłam już ustać w miejscu, więc chodziłam dookoła dziewczyn, a te z kolei tłukły się w najlepsze. 
 
Co ja  mówię. Waliły się pięściami w co popadnie wydając przy tym przeraźliwe dźwięki zarzynanych zwierząt. 

- Pomocy! - zaczęłam z drugiej strony. - PRZESTAŃ BIĆ JĄ PO TWARZY!
 
Wtedy bez pukania do pokoju wpadł Tomek. Stanął w pełnej gotowości na środku dywanu i nie mógł uwierzyć w to co widzi. Jego dwie współlokatorki (w tym jedna bezprawnie okupująca moje łóżko) tarzały się po ziemi i wyrywały sobie włosy, rozrywały cienką skórę na ramionach dzięki długim paznokciom i darły się jak szalone. Ja z kolei stałam naprzeciwko niego, a między nami, przysięgam, powstała chmura dymu, zupełnie jak w kreskówkach przy tego typu sytuacjach. 

- Zrób coś! - krzyknęłam do niego.
Niewiele się namyślając Tomek rzucił się na dziewczyny, i próbował odciągnąć je od siebie odsuwając na długość ramienia. 
 
Co teraz, co teraz, co teraz... W mojej głowie był totalny mętlik. Dziewczyny ciskały w siebie piorunami i gdyby mogły to porozbijałyby sobie na głowach talerze. Chociaż Tomek trzymał je z całej siły wbijając dłonie w ich ramiona, one ciągle miotały rękami i przecinały powietrze długimi szponami. 
 
Dopiero teraz zauważyłam, że Tomek miał jako tako wyrobione mięśnie ramion. To jednak nie przekonałoby mnie do tego, żeby przeżyć z nim pierwszy raz. Poważnie, dostawca pizzy, listonosz, pan od piecyka gazowego, jasne, ale Tomek? Nigdy w życiu. 

- Przestańcie! - wrzasnęłam. Moje gardło było całkiem szorstkie w środku. - Pochrzaniło  was totalnie?!
 
I może to z powodu tego, że zaczęłam charczeć jak pies, a może to przez to, że dziewczyny się zmęczyły, ale Marysia opadła na tyłek i z przerażeniem w oczach patrzyła na to, co robi Karola. Stało się coś dziwnego. 
 
Zapadła między nami strasznie niezręczna cisza, podczas której do dziewczyn najwyraźniej dotarło, że w pokoju oprócz  mnie (obgryzłam już wszystkie paznokcie nie bardzo wiedząc co robić) znajduje się Tomek. Wtedy ja też odkryłam, czym może grozić obecność Tomka w moim pokoju, kiedy dziewczyny syczą na siebie jak węże. Przysięgam, te wszystkie rzeczy dotarły do mnie w ciągu jednej chwili. 
 
Karola zwilżyła usta, jakby chciała coś ogłosić światu, a wtedy Marysia złapała ją za ramię. Bez wbijania paznokci w delikatną skórę. Po prostu po przyjacielsku chwyciła jej rękę przechytrzając Tomka, który w dalszym ciągu próbował je rozdzielić. 

- Nie...
Szept Marysi był tak rozpaczliwy, że równie dobrze mogła się poryczeć, potem strzelić sobie w głowę pustą butelką po wódce, a na koniec rzucić się z okna naszego mieszkania. 

- Tomek, już okay, możesz iść – wyrecytowałam naprędce łamiącym się głosem. 
- Nie – wtrąciła Karola. - Robię to dla twojego dobra – jej ciemne oczy popatrzyły na Marysię. 

Do tej pory dziewczyna trzymała po przyjacielski  jej przedramię, ale teraz wbijała w nie paznokcie niemal do krwi. Karola zasyczała z bólu. 

-Tomek, naprawdę, poradzę sobie z tą sytuacją... - mówiłam dalej, chociaż głos w dalszym ciągu mi się łamał.
 
Mój wujek z  lekką dozą zdenerwowania podniósł się z klęczek i przeciągnął dłonią po ciemnych włosach aż do karku. Zupełnie tak, jakby zastanawiał się, czy rozmowa dotyczy jego czy może mamy między sobą jakieś  niedokończone porachunki. Wahał się między tym czy zostać w pokoju, czy może już wyjść i włożyć na uszy słuchawki z kolejnym odcinkiem Doktora House. 
 
Błagam, wyjdź, powtarzałam w myślach. Idź stąd i nie wracaj... 

- Czy wiesz, że... - Karola wzięła do ust duży chlust powietrza.
 
Marysia rzuciła się w stronę czarnulki i zatkała jej usta dłonią. Tomek pokręcił ze zdenerwowaniem głową i ponownie klęknął, żeby rozdzielić dziewczyny, które teraz okładały się otwartymi dłoniami. 
 
Widocznie Doktor House nie przekonał go na tyle, żeby dał sobie spokój z małą wojną w babskim świecie. 
 
Maryśka krzyczała jak opętana i znalazła w sobie tak duże pokłady sił, że siedziała teraz na Karoli i wykręcała jej ręce pod dziwnym kątem. 
 
Widziałam to wszystko jak w zwolnionym tempie. Zakryłam sobie twarz rękami, ale zostawiłam szpary pomiędzy palcami, żeby jednak nie umknął mi żaden szczegół. 
 
Karola mogła już mówić. Marysia nie wpychała jej łokcia do ust, tylko zajęła się odganianiem Tomka, który podszedł ją od tyłu, żeby ściągnąć z czarnulki. 

- Ona jest w ciąży.

Tomek trzymał za ramiona Marysię a ta wierzgała nogami. Kiedy dotarły do niego słowa Karoli (a miałam wrażenie, że trwa to całe wieki), puścił jej ręce i stanął jak wryty. 
 
Taka prosta reakcja, którą wypracował sobie każdy mężczyzna przechodzący przez fazę szoku i niedowierzania. Pokręcił przecząco głową, a potem usiadł na łóżku. Popatrzył na Marysię, która siedziała na dywanie i starała się nie łapać z nikim kontaktu wzrokowego, potem na Karolę. Czarnulka masowała sobie łokieć i krzywiła się z bólu. Maria musiała nieźle jej dołożyć, jak na kobietę ciężarną. Dalej jego wzrok powędrował do mnie, a ja w dalszym ciągu zakrywałam twarz palcami. 
 
Chciałam mu powiedzieć, że jest mi bardzo przykro, ale sam zasłużył sobie na to, co zrobił, bo przecież nikt mu nie kazał rozdziewiczać Marysi i to był jego autorski pomysł. Ale zaschło mi w gardle i wydobyłam z siebie tylko urwane charknięcie. 
- Czy to prawda? - zapytał Tomek. Zadał to pytanie patrząc w przestrzeń, jakby cały mój regał z książkami mógł udzielić mu bardziej wiarygodnej odpowiedzi niż nasza trójka.
 
Widocznie od razu powiązał ze sobą fakty, skoro nie pytał, czy to ja jestem w ciąży, albo czy gramy w jakąś uliczną grę a on teraz powinien wcielić się w postać zastraszającego ojca. Przypomniało mu się, ciekawe. 
 
I jednocześnie przyprawiające o mdłości.

-Tak – powiedziała smutno Marysia. Brodę miała dociśniętą do klatki piersiowej, jakby dostała szczękościsku.
 
W rzeczywistości była w najbardziej krępującej sytuacji w całym jej dotychczasowym życiu, nie licząc tego, że chciała wmówić swojemu świętemu chłopakowi, że to jego dziecko. Albo tego, że uprawiała seks z moim wujkiem. 

To musiała być jedna z tych chwil, w której człowiek z miłą chęcią przyjąłby na klatę kulę armatnią, albo zapadłby się pod ziemię bez mrugnięcia okiem. 

niedziela, 25 stycznia 2015

28 października, (chyba) pogańska poranna godzina

Trzasnęłam dłonią w blat stolika, który od jakiegoś czasu robił za moją szafkę nocką. Niestety, nie trafiłam w telefon komórkowy, a ten już od jakiegoś czasu brzęczał jak szalony. Próbowałam odciąć się od świata poduszką, ale za każdym razem, kiedy wychylałam głowę sprawdzić czy to już koniec wibrowania na obdartym blacie mojego stolika, telefon znowu zaczynał dzwonić. 

- Po prostu odbierz, bo inaczej się nie odczepi.
Delikatny kobiecy głos skutecznie mnie przebudził. Odgarnęłam kołdrę i usiadłam na brzegu wersalki. Przeciągnęłam się leniwie. Głowa bolała mnie jakbym spadła ze schodów z trzeciego piętra. Przeklęty kac. 
Sięgnęłam po telefon, ale zanim odczytałam ilość prób dodzwonienia się do mnie na wyświetlaczu telefonu, przetarłam oczy. Była godzina 14.30.
Telefon rozdzwonił się w moich dłoniach. Niechętnie nacisnęłam zieloną słuchawkę. 
- Czy możesz przypomnieć swojemu ojcu, że dzisiaj mamy dwudziestą siódma rocznicę pierwszej randki? - zapytał mnie zdenerwowany kobiecy głos.
- Jasne, mamo – mruknęłam niewyraźnie. Narzuciłam na plecy kołdrę i podciągnęłam stopy pod tyłek. 
Moja mama była jeszcze gorsza  niż ja, jeśli chodzi o odliczanie dni do wielkiego wydarzenia i lat od wielkiego wydarzenia. Zupełnie jak ja wykreślała w kalendarzu dni do każdej rocznicy pierwszej randki, czy pierwszego wyjścia do sklepu po pieluchy dla mnie. Zawsze miała pretensje do całego świata, że nikt nie pamięta o tak istotnych sprawach jak pierwszy upieczony sernik, który nie jest zakalcem i pierwsza pochwała w podstawówce za wychowanie tak mądrej i ambitnej córki. Wszystkie ważne wydarzenia zapisywała w gigantycznym kalendarzu ściennym i zakreślała kolorowymi mazakami, żeby przypadkiem nie umknęły jej uwadze. I uwadze wszystkich, którzy przemykali przez naszą kuchnię. Jakim cudem ojciec przegapił tak skrupulatnie zaznaczany co roku przez moją matkę dzień? Jak on się uchował? 

- Jestem zaskoczona, bo zawsze zaprasza mnie na kawę z tej okazji. Myślisz, że może być zły za to, że poznałam na kręglach nowego kolegę? Chyba nie powinien się złościć. My tylko rozmawiamy wieczorami przez telefon.
- Że co? - zapytałam zaspanym głosem. 
- Poznałam nauczyciela języka angielskiego, który przyjechał tutaj zgłosić swoją kandydaturę do pobliskich szkół. Całkiem fajny, szkoda, że jest dziesięć lat młodszy ode mnie. Ojciec nie rozumie, że traktuje go nie jak partnera seksualnego, ale jak syna. 
- Mamo, jesteś nienormalna – podsumowałam.
- Jak będziesz w moim wieku to też w którymś momencie twojego życia zacznie ci brakować adoracji. Kogoś, kto będzie cię zabierał na kawę w każdą rocznicę pierwszej randki – powiedziała tonem, który miał mi dać do zrozumienia, że powinnam się jej słuchać. 
- Już mi tego brakuje, a nawet nie przekroczyłam dwudziestki – parsknęłam. 
- Widzisz? Mama wie co mówi – w telefonie zapadła długa i niezręczna cisza. - Czy ty nie powinnaś się teraz uczyć? - zapytała. 
- Hm, właśnie wychodzę z łazienki i idę do czytelni. Czekam jeszcze na Maryśkę – powiedziałam, a potem zakryłam słuchawkę telefonu i krzyknęłam w stronę mojej przyjaciółki, żeby uwiarygodnić całą sytuację. - Możesz się pospieszyć?! Czas nam ucieka! - Wiesz  mamo, muszę lecieć. 
Marysia, która siedziała na parapecie z podkulonymi nogami i przewracała w dłoniach zapalniczkę, zaśmiała się z mojej gry aktorskiej i powiedziała donośnym głosem, który miała usłyszeć moja mama. 
- Ana, masz podpaskę? Bo chyba przeciekam!
Ale ja już odłożyłam telefon na stolik i popukałam się w czoło. 
- No co? Chciałam, żebyś była bardziej wiarygodna.
Dziewczyna wzruszyła ramionami i wróciła do spoglądania za okno. Miała na sobie niebieską piżamę, w której spędziła ostatnią noc. Siedziała na poduszce i beznamiętnym wzrokiem filtrowała przestrzeń pod naszym blokiem. 
Zauważyłam, że w mieszkaniu jest wyjątkowo cicho. Zdecydowanie brakowało Karoli, która była królową nocy i wrogiem wczesnego poranka. Powinna przekręcać się na drugi bok i zjechać nas za to, że wchodzimy w spółkę z piejącymi kogutami. Zwykle nie docierają do niej argumenty, że południe już dawno za nami i powoli zbliżamy się do wieczora. Czarnulki nie było w łóżku tak samo jak w całym mieszkaniu.  
- Gdzie Karola? - zapytałam.
Złapałam się za głowę, bo ból rozwalał mi czaszkę. 

Ela przyszła koło 10, żeby sprawdzić czy Karola żyje, a gdy się okazało, że jednak nie, to zaciągnęła ją do mieszkania. Chyba dziewczyna ma problem. Ela podejrzewa, że bliźniaczki mogły połknąć jej tabletki nasenne. Albo, że Adaś włożył je sobie do nosa. I teraz Karola próbuje jej wytłumaczyć, że pożyczyła pięć pigułek na potrzeby akcji ratowniczej jej przyjaciółki.
Przyjęłam to do wiadomości bez żadnej rewelacji. 

- Mam nadzieję, że się nie pozabijają, ale kiedy Karola wychodziła z mieszkania to powiedziała, żeby dzwonić po policję jak nie wróci za godzinę.
- Czy ten czas już nie minął? – sprytnie zapytałam. 
-...ale ciągle słyszę jak się kłócą, więc do żadnego mordu nie doszło. 
Marysia w dalszym ciągu obracała w dłoniach zapalniczkę. Teraz trzymała też papierosa, który przeskakiwał z palców jej prawej reki do lewej. 

- Co robisz?
Owinęłam się kołdrą i przemknęłam do okna niczym łania, która owinęła się puchową pościelą w ciemnym lesie podczas tajemnej schadzki. Nie za bardzo wiedziałam co Marysia zamierza zrobić, ale kiedy wracały mi wspomnienia z ostatniej nocy i z tego, że usnęłyśmy w misce popcornu w stanie totalnego upojenia, mogłam być pewna, że nic dobrego. 

- I skąd masz fajki? - zobaczyłam koło jej stóp jeszcze dwa papierosy. Na tyle pogięte i połamane, że każdy nałogowy palacz z klasą już dawno by je wyrzucił, ale w na tyle dobrym stanie, żeby kobieta, która nigdy nie paliła, zastanawiała się czy nie wziąć ich do ust.
- Znalazłam w łazience. 
Uniosłam pytająco brwi. 
- Konkretnie to w spodniach Tomka – wzruszyła ramionami.
Wspięłam się na drugi koniec parapetu i podciągnęłam kołdrę. Teraz byłam łanią, która czeka na ukochanego i z utęsknieniem wygląda przez okno. Albo ma kaca i zastanawia się, czy jej żołądek przyjmie jakiś pokarm. Wszystko sprowadzało się do tego, że patrzyłam zamglonymi oczami w przestrzeń za oknem. 
Maria przyjrzała się białemu rulonowi z nikotyną. Trzymała go w powietrzu i przewiercała wzrokiem na wylot. 

- Nawet nie umiesz palić.
Za bardzo nie przejęłam się tym, że miała przed sobą fajki i jednocześnie dziecko w brzuchu. Marysia nie potrafiła zagwizdać, a co dopiero zaciągnąć się dymem papierosowym. Poza tym, zawsze łamała fajki, które zasmradzały jej przestrzeń  i wprawiała tym wszystkich znajomych w zażenowanie. Była ładna, ale fajek nie będzie łamać wszystkim osobom siedzącym przy stole, na to niestety się nie zgodzą. 
I ja miałam uwierzyć, że zacznie palić? 

- Czas się nauczyć – odparła.
Odpaliła króciutki ogień w zapalniczce i przyłożyła do końcówki papierosa. Biały papierek zajął się ogniem niemal od razu i tak samo szybko przeszedł do żarzenia się. Patrzyła jak żar zjada coraz większą część fajki. Coś, na co nie mógłby patrzeć żaden nałogowy palacz. 
Przysunęła końcówkę do ust i niezgrabnie ułożyła fajkę między palcami. Widziałam, że nie wie jak zabrać się za tą czynność. Obserwowałam to z uśmiechem na ustach. 

- I możesz tak spokojnie na to patrzeć? - zapytała wymijająco.
Przytaknęłam i zaczęłam się śmiać. Zażenowana dziewczyna włożyła papierosa do ust i spróbowała się zaciągnąć. Natychmiast wypluła szluga, a wraz z nim potężną dawkę dymu papierosowego. Rozkaszlała się na dobre, a potem pobiegła do łazienki, gdzie, jak podejrzewałam, zwracała wczorajszy popcorn. 
Moja przyjaciółka naprawę była głupią blondynką, kiedy za wszelką cenę stawiała na swoim. 
- Pamiętasz umowę? - wystawiłam głowę, żeby Marysia mogła mnie usłyszeć. - Jeśli ciągle będziesz się tak zachowywać, to wszystko powiem Tomkowi!
- Nie było żadnej umowy! - krzyknęła. 
Owinęłam się szczelniej kołdrą i przymknęłam oczy. Usłyszałam pukanie do drzwi, ale założyłam, że to Karola, więc nie fatygowałam się do zejścia z parapetu i popłynięcia przez korytarz, żeby otworzyć jej drzwi niczym kamerdyner.
- Otworzysz? Jestem w stanie niewyjściowym – usłyszałam zza łazienkowych drzwi przytłumiony głos Marysi.
- To Karola! - odkrzyknęłam. Odgłosy bitwy z Karoli z Elą ucichły już jakiś czas temu.
- Głupia, Karola nigdy nie puka! 
Faktycznie, miała rację. Niechętnie zsunęłam się z parapetu i powolnym krokiem podeszłam do drzwi. Szarpnęłam za klamkę. Musiałam otworzyć je gwałtownie, bo w innym przypadku klamka nie współpracowała z kamerdynerem. Kilka imprez temu, kiedy odprowadzałam gości do drzwi, jakiś podchmielony obcy facet, którego przyprowadziła koleżanka Termita, szarpnął za klamkę i kompletnie wyrwał ją z zamka. Od tamtego czasu drzwi trzeba było otwierać sposobem, jak zresztą trzeba było postępować z większością rzeczy w tym mieszkaniu. 
W drzwiach stał skruszony Darek. 
A może i nie był skruszony, ale w mojej głowie powstało wielkie życzenie i teraz próbowałam za wszelką cenę dopasować do niego rzeczywistość. W każdym razie widziałam jedynie czarne krótkie włosy mojego faceta, bo jego oczy świdrowały naszą wyświechtaną wycieraczkę. 

- Czego chcesz – burknęłam beznamiętnie.
- Nie odbierasz ode mnie telefonów – powiedział. Uniósł głowę do góry i dopiero teraz zobaczyłam, że ma pod okiem wielkiego siniaka. 
Hm, to jednak nie była skrucha. Moje durne myślenie życzeniowe nie radziło sobie z moim życiem. 

- Nie widziałam, żebyś dzwonił.
I to była totalna  prawda. Możliwe, że zadzwonił raz, ale jego numer telefonu zaginął gdzieś w momencie, kiedy Anka, moja matka, chciała wymusić na mnie doprowadzenie ojca do porządku (czego zresztą jeszcze nie zrobiłam i już zjadały mnie wyrzuty sumienia). 

- Dzwoniłem. Dwa razy.

Już chciałam pogratulować mu tego, że postarał się jak nigdy (zadzwonił dwa razy, DWA RAZY!), kiedy pod moim ramieniem, które oparłam o ścianę, żeby wyglądać bardziej nonszalancko, przemknęła Marysia. Ciężko przychodziło mi wyglądanie jak seksowna łania, kiedy ciągle byłam owinięta pościelą i nie miałam pewności, że ostatniej nocy zmyłam z oczu tusz do rzęs. Mimo wszystko próbowałam sprawiać wrażenie złej, pewnej siebie i na wskroś seksownej kobiety. 

- Mogę wejść? - zapytał. 
Kiedy zobaczył Marysię, która stanęła przede mną z założonymi rękami i wpatrywała się w niego w taki sposób, że  równie dobrze mogła mieć lasery w oczach, chłopak znowu opuścił głowę, żeby jego siniak stał się niewidoczny.
Świetnie, czyżby facet lafiryndy z piwnicy go dorwał? 
Marysia podążyła za jego wzrokiem i jej oczy zatrzymały się na przeklętych białych trampkach. Tych samych upieprzonych butach, które miał na sobie, kiedy obmacywał tanią lalunię za ścianką działową o czwartej nad ranem w piwnicy jego bloku. 

- I ty masz jeszcze czelność tu przychodzić?! - prychnęła.
Trzasnęła drzwiami przed jego nosem, więc nie mógł zauważyć, jak próbuję przedrzeć się przez jej szeroko rozstawione nogi i postawę Hulka z The Hulk. Chciałam go przytulić i zapytać, kto zrobił mu krzywdę, a potem trzepnąć go z liścia za to co musiałam oglądać i jeszcze raz przytulić, żeby załagodzić wyrzuty sumienia. 
Marysia przekręciła górny zamek i z satysfakcją potarła dłonie. Kiedy klamka poruszyła się, a potem ktoś z drugiej strony zaczął nią szarpać, krzyknęła. 
- Nikt nie ma ochoty na ciebie patrzeć! Wynoś się!

Ktoś uparcie walił pięciami w zniszczone drzwi. 
- Przecież mówiłam! Zachowaj resztki godności i po prostu sobie stąd idź! 
- Otwierajcie, bo Elka zaraz przesunie komodę! - zawyła dziewczyna za drzwiami. - Ta przeszkoda nie zatrzyma jej na długo!

Marysia zagryzła wargę i przekręciła górny zamek w drzwiach. 

poniedziałek, 19 stycznia 2015

Niekończący się 27 października

O Boże. 
Nie mogłam w to uwierzyć. Przysięgam, siedziałam z rozdziawioną buzią i gapiłam się na blondynkę, która chowała twarz w poduszkach i wypłakiwała oczy. 

Wszystko było bardziej prawdopodobne niż informacja, którą próbowała nam wcisnąć Maryśka. Byłam w stanie uwierzyć w to, że moja matka ma kochanka, że Darek tak naprawdę nigdy mnie nie zdradził i, że tak w ogóle to jestem adoptowana, bo ojciec jest bezpłodny. Gdyby dotarła do mnie informacja, że biologiczni rodzice próbowali mnie wcisnąć obcym na pchlim targu – byłabym skłonna w to uwierzyć.  

I jeszcze gdyby ojciec powiedział, że długo wahali się czy wziąć mnie czy psa, ale pies za głośno szczekał to i tak bym się na to nabrała. I jeszcze na to, że moje imię to dowcip stulecia i wróżka do której chodziła moja matka właśnie tak kazała nazwać swoje dziecko. 
WSZYSTKO było bardziej prawdopodobne, wszystko. 
Ale nie to, że Maryśka przespała się... 
To naprawdę nie przechodzi mi przez gardło. 
Że Maryśka przespała się z moim wujkiem. 

Z bratem mojego ojca. Z tym kolesiem, co mieszka za ścianą i nie jest pewny tak do końca czy jeszcze żyje. Facet, który zamawia chińszczyznę po to, żeby odleżała swoje pod łóżkiem i który śpiewa Rickiego Martina, kiedy myśli że go nie słychać. Przespała się z facetem o siedem lat starszym od niej. Żeby on chociaż był przystojny. 

Od zawsze patrzyłyśmy na niego z lekką odrazą, kiedy zostawiał po goleniu milion włosów na umywalce, a jego broda ciągle wyglądała tak samo. I kiedy zamawiał pizzę pięć razy w tygodniu i ginęły nam wszystkie noże kuchenne też nie byłyśmy w stanie spojrzeć na niego jak na faceta. Tomek nie był facetem. Był po prostu moim wujkiem. Członkiem rodziny, który nigdy nie miał kobiety i zastanawiał się dlaczego jeszcze żadna laska nie stoi pod drzwiami naszego mieszkania i nie błaga o randkę. 

Jak człowiek, który czeka aż naczynia ze zlewu same wejdą mu do pokoju zanim się za nie weźmie, może spłodzić dziecko mojej przyjaciółce? Jak, ja się pytam, jakim cudem? Czy Marysia była odurzona jakimiś lekami czy TAK BARDZO SFRUSTROWANA, żeby przespać się z ostatnim facetem na ziemi z którym chciałaby się przespać każda kobieta, ale dopiero w momencie, kiedy wyginie cały męski ród? 
Cholera jasna, przecież to okropne. 
- Poczekaj, bo nie wiem czy do końca zrozumiałam... - zaczęła Karola.
Niby była pijana i słaniała się na nogach, ale najwyraźniej ostatnia informacja jaką spuściła na nas Marysia skutecznie ją otrzeźwiła. 
-Tomek jest ojcem?
- Ciii – jęknęła w odpowiedzi. Wystawiła głowę zza poduszki. 
Złapałam butelkę z resztką Martini i pociągnęłam z gwinta porządny łyk. Ciepło rozlało się po moim ciele. Nie mogłam trawić tej informacji bez pomocy procentów. 
- Boże, jak do tego doszło? - zapytałam, chociaż nie byłam pewna czy chciałabym znać odpowiedź.
- Przyjechałam przed szkołą na zakupy...
Zaczęła. Trzęsła się z zimna albo ze strachu i z trudem dobierała kolejne słowa. 
- … Tomek miał akurat wolny wieczór i zapytał, czy nie mam ochoty napić się wina, które ostatnio dostał...
Zupełnie mnie sparaliżowało. 
-… a ja prawdę mówiąc bardzo się nudziłam i powiedziałam, jasne, chętnie się napiję. I procenty rozwiązały mi język, bo poskarżyłam się na Michała i na to, że nie chce się ze mną kochać, chociaż robiłam już wszystkie możliwe podchody w tym kierunku...
Karola wyszarpnęła mi butelkę z reki i upiła sporą ilość alkoholu.
- Tomek zapytał jak może pomóc, a ja mu na to...
- Nie chcę tego wiedzieć!  - przerwałam. - To ponad moje nerwy. 
- W każdym razie – pospieszyła z wyjaśnieniami. -  Wyszło jak wyszło  i przespaliśmy się ze sobą... - Nawet nie wiecie jak bardzo ciążyło mi to na duszy... 
- Seks seksem, ale jak do jasnej anielki mogłaś dopuścić do tego, żeby zajść w ciążę?! - krzyknęłam odrobinę za głośno. 
- Czy możesz zadawać pytania trochę ciszej? Ten temat już i tak jest wystarczająco ciężki, żeby jeszcze kopać mnie w pozycji leżącej – syknęła. 
Karola dopiła Martini i z głuchym dźwiękiem odłożyła butelkę na stolik. Szklanka Marysi z resztką słabego drinka zakołysała się. 
- Tomek zapytał, czy łykam tabletki, a ja mu na to, że tak.
- Ty nie łykasz tabletek – zauważyłam. 
- I tu jest problem. Owszem, mam tabletki, bo mama nie puściłaby mnie na studia bez stu procentowej pewności, że nie zmarnuję sobie życia zupełnie jak ona, ale... - Marysia popatrzyła na nas zawstydzona. - Nie zawsze pamiętam, żeby je łykać.  - Zmarszczyła czoło i ułożyła buzię w ciup, jakby jej skrucha miała cokolwiek zmienić. 
- Maria Andruszek, zostajesz ochrzczona najbardziej idiotyczną blondynką wszech czasów – podsumowała całe zdarzenie Karola. 
- Dowód rzeczowy już mam – blondynka położyła dłoń na swoim brzuchu i skrzywiła się, jakby właśnie przypomniała sobie, że ma zostać matką. 
Mi robiło się niedobrze na samą myśl, że mogłabym zobaczyć Tomka nago, a co dopiero uprawiać z nim miłość. Miałam nieprzyjemne dreszcze na całym ciele i obiad podchodził mi do gardła. 
- I co on na to? - chciała wiedzieć Karola.
- Tomek? Nic nie wie i już zadbam o to, żeby się nie dowiedział. 
- Ale on ma prawo wiedzieć, że zostanie ojcem – powiedziałam zupełnie serio. 
- Nie zostanie. Zadbam o to, żeby nigdy nie został... Z resztą mi też nie pieszy się do macierzyństwa.
Popatrzyłyśmy na nią z mieszanką zaciekawienia i przerażenia w oczach. O czym ona mówiła? Jak to, nie spieszy jej się do macierzyństwa? Już było za późno, żeby cokolwiek odwołać albo zgłosić reklamację. 
W pewnym momencie Karola odkryła sens tych słów, bo zakryła  usta rękami i wytrzeszczyła oczy. 
- Maryśka, nawet tak nie mów. To totalnie potworne! Nie możesz poronić na własne życzenie, to nieetyczne. 
Miało się wrażenie, że Karola zupełnie wytrzeźwiała i poszukuje wzrokiem kolejnej butelki wysokoprocentowego alkoholu. 
- Nie zamierzam zepsuć sobie młodości tym... tym... bachorem.
Zaprotestowałam. Dziecko w naszym wieku to nie był znowu taki koniec świata. Gdyby pięć lat wcześniej wpadła na pomysł, że chce stracić dziewictwo z pierwszym lepszym facetem to można by się było zastanawiać, czy dziecko zepsuje jej życie. Teraz miałyśmy skończone osiemnaście lat, byłyśmy o krok od zdobycia wykształcenia średniego i właściwie już mogłybyśmy czuć się w jakimś procencie dorosłe. A przynajmniej nasze matki i babki właśnie tak by się czuły. 
W naszym wieku życie bez męża oznaczało staropanieństwo jeszcze trzydzieści lat temu. A kiedy nie miało się dzieci to było się po prostu bezpłodnym. 
Dziecko nie rujnowało życia dorosłej dziewczynie, no dajcie spokój. 
Ale Marysia miała czerwone płomienie w oczach i widać było, że już postanowiła. Tak samo jak dałam się wciągnąć we wrabianie jej narzeczonego w ojcostwo, tak zapewne nie będę miała wyjścia i będę musiała działać na jej warunkach i tym razem. 
Zero asertywności we krwi rodu Pertysów. 

- Jak w ogóle możesz tak mówić? - Karola zrobiła się naprawdę zła.
- Sama nie mówisz lepiej o swoim rodzeństwie. 
- Bo to jest RODZEŃSTWO. Rodzeństwo jest po to aby uprzykrzać życie. Gdybym miała mieć dziecko to nigdy w życiu nie przeszło by mi to słowo przez gardło. 
- Całe szczęście, że nie masz. I że ja też nie będę miała. 
Czarnulka przewróciła oczami. Wiedziała, że to po prosto czcze gadanie jej starszej przyjaciółki, która dolała do swojej szklanki kilka kropel czystej wódki. Nie mogła tak myśleć o tym, co siedziało jej pod sercem. Tak się po prostu nie robi. 
- Powiedz Tomkowi – powiedziałam.
- Nie powiem. 
Marysia zachowywała się jak nastolatka, a nie jak dorosła  kobieta. 

- Tomek ma prawo wiedzieć, że będzie ojcem.
- Och, znowu zaczynamy to samo? Nie będzie ojcem. Już to mówiłam – dziewczyna rozsiadła się wygodnie na łóżku i wyciągnęła nogi. Głowę oparła o zimną ścianę. 
- A co z Michałem? Jemu powiesz, że będzie ojcem? - prychnęłam. 
- Na razie nie. Jeśli nie uda mi się pozbyć... tego czegoś, to się dowie. 
- Ja naprawdę nie wiem co jej odbiło – zaczęła spanikowana Karola. - Przecież to ona jest święta w tym trójkącie – wskazała rękami naszą trójkę – i to ona umawiała się z przyszłym księdzem. Co się stało?  - skierowała pytanie w moją stronę. 
- Ja tu jestem i wszystko słyszę – odparła niechętnie. 
- Przejdzie jej – wzruszyłam ramionami. 
Miałam taką nadzieję, ale nie byłam tego w stu procentach pewna. Marysia miała to do siebie, że nie brała życia na poważnie i działała pod wpływem impulsu, żeby potem dowiedzieć się, że jest w ciąży z moim wujkiem. 

W dalszym ciągu robiło mi się niedobrze na samą myśl.
- Jeśli nie zmieni zdania, same powiemy Tomkowi – zaczęłam spokojnie, rozciągając wyrazy w nieskończoność, żeby Marysia zrozumiała każde słowo. - On już jej przetłumaczy. Chyba.
- Świetnie – podłapała Karola. - Tomek dowie się o wszystkim i przypilnuje, żebyś nie zrobiła głupot. 
- Ja już zrobiłam głupotę! - uniosła się. - I to dzięki niemu! 
- Przymknij jadaczkę, bo jeszcze nas usłyszy i z naszej groźby nic nie zostanie – warknęłam. Przycisnęłam dłoń do ust Maryśki. 
Przez resztą nocy kłóciłyśmy się o to, czy musimy brnąć dalej w to bagno. Byłam zdania, że wszyscy by na tym skorzystali, gdyby Maryśka zostawiła w spokoju Michała, powiedziała Tomkowi, że będzie ojcem, a potem... oddała dziecko do adopcji. Cokolwiek, byle nie narażała jego zdrowia albo życia. Do jasnej cholery, ona miała być matką! Jak można było być tak nieodpowiedzialnym człowiekiem i nosić pod sercem nowe życie? Nawet, jeśli to owoc zwyczajnej pomyłki mojej przyjaciółki i członka mojej rodziny. 
JEZUSMARIA, to dziecko będzie moją rodziną. Praktycznie bratanicą. Albo bratankiem. Albo kimś tam jeszcze, kim jest kuzynka dla dziecka swojego kuzyna. To już nie było tylko i wyłącznie dziecko Maryśki i wspomnienie jej młodzieńczych błędów. To był kolejny członek rodziny rodu Pertysów. Tego najmniej asertywnego rodu we wszechświecie. 
Nie mogłam pozwolić na to, żeby stała mu się krzywda. 
Płakałyśmy we trzy do wschodu słońca, a potem usnęłyśmy objęte na moim łóżku. Popcorn pokruszył się pod naszym ciężarem, a puste butelki i szklanki walały się po podłodze pozwalając ostatnim kroplom wsiąknąć w dywan. 
Co w zupełności tłumaczyło jego nieciekawy zapach. 

środa, 14 stycznia 2015

27 października, późny wieczór

Byłam na granicy rozpaczy. Moja ręka chodziła od miski z popcornem do moich ust, a ja beznamiętnie przeżuwałam słoną przekąskę. Doszłam do wniosku, że to co innego zdradzić chłopaka (jeszcze nie powiedziałam tego na głos, więc to nie była zdrada),  a co innego przyłapać go na zdradzie. Mój wybryk przy tym co on mi zrobił to był tylko delikatny wyskok bez konsekwencji. Przecież nie zamierzałam nigdy więcej spotkać się z Maćkiem i podejrzewałam, że on już też dawno o mnie zapomniał. 
Co było bardzo smutne i tak dalej, ale nie mogłam rozpamiętywać tego w nieskończoność. 
Nie leżałam z nikim w piwnicy nad ranem, więc byłam po prostu święta. Durny, durny Darek. 
Co chwilę zerkałam na ekran telefonu, ale nikt ważny do mnie nie napisał. Jedyną osobą, która tego dnia dała jakiś znak życia (i sprawiła, że prawie wpadłam pod samochód potykając się o płytę chodnikową) był Termit. Wysłał mi wiadomość tekstową, a ja przekonana, że to Darek i jego wyrzuty sumienia, zupełnie się zapomniałam i prawie władowałam pod auto.

Czy Karola to jeszcze żyje? 

Nie miał prawa wiedzieć  co zdarzyło się po tym jak zabrał czarnulkę do domu. Nie zamierzałam się tym chwalić, a nawet jeśli to nie było okazji, żeby przytoczyć tą zabawną historyjkę przy spotkaniu towarzyskim. 

Żyje. 
Nie żebym jakoś specjalnie ubolewała nad tym, że dawno się nie widzieliśmy. Rekordowa impreza była taka nierzeczywista... Wydawało mi się, że to było dalej jak miesiąc temu. Raptem od kilku godzin byłam poza zasięgiem Termita i niespecjalnie spieszyło mi się do kolejnego spotkania. Miałam już powyżej uszu krzywo przyciętej brody, gadania o grach komputerowych, zbyt poważnego podejścia do szkoły i tego, że nie mógł się bez nas odnaleźć w towarzystwie. Zgrywał największego ważniaka, a jeśli przychodziło co do czego to uciekał w popłochu. I nieświadomie rozkochał w sobie biedną Karolę.  
Co ona w nim widziała? 

- Właściwie to czemu my oglądamy do dziadostwo? - zapytała Karola.
Była najbardziej wyluzowaną osobą w moim pokoju. Oglądałyśmy jakiś durny melodramat, który włączyła Marysia. Nie śmiałyśmy się z nią kłócić, bo po wydarzeniach z ostatnich kilkudziesięciu godzin dziewczyna miała mord w oczach. Jednak po godzinie patrzenia na nieszczęśliwie zakochanych w ekranie mojego laptopa chciało mi się płakać. I chyba nawet bardziej ze śmiechu. 

- Daj nam przeżyć żałobę i pozwól pogodzić się z losem – odburknęła blondynka. Włożyła sobie kolejną porcję popcornu do buzi.
- Po prostu powiedz sobie, że nic gorszego cię już nie spotka. No bo tak obiektywnie rzecz biorąc to gorzej być już nie może – odparła. 
- Może. Moi rodzice mogą dowiedzieć się o ciąży, a doskonale wiesz jakie mają podejście do rodzicielstwa w tym wieku... 
Mama Marysi i moja poznały się w szpitalu. Miały zalewie po 18 lat i musiały urodzić owoc swojej nieodpowiedzialności. Rodzice nam mówią, że nie mają nam tego za złe bo to nie nasza wina, ale że nasze życie mogło wyglądać zupełnie inaczej gdybyśmy jednak tak się nie pospieszyły. Rozumiecie, my. Nie nasi nieodpowiedzialni rodzice tylko ich dzieci. 

- I myślisz, że nie zorientują się, że jesteś w ciąży? Albo że już urodziłaś? - zakpiłam.
- Zamierzam zadziałać coś w tej kwestii... - wymijająco odparła. 
- A co ty możesz zadziałać? Możesz jedynie powiedzieć ojcu dziecka, że będzie ojcem, albo wmówić Michałowi, że to jego potomstwo. To jedyne co możesz zrobić – podsumowałam. 
- Mogę jeszcze oddać dziecko do adopcji. 
- Ale to i tak nie rozwiązuje problemu z rodzicami – zauważyła Karola. 
Marysia milczała przez długą chwilę co wydawało się podejrzane. 
- O nie, nie mów, że  chcesz usunąć dziecko.
- Nie chce usunąć dziecka, ale chcę... poronić. 
Popatrzyłyśmy na nią z szeroko otwartymi oczami. Poronić? Matki na całym świecie dbają o to, aby donosić ciążę i przypadkiem NIE PORONIĆ, a nasza przyjaciółka dążyła do tego, żeby jej dziecko urodziło się martwe! 

- Oszalałaś?! - wrzasnęłam.
- Gdyby to tobie waliło się na głowę całe życie to też brałabyś taką możliwość pod uwagę. 
- Zacznijmy od tego, że nie poszłabym z pierwszym lepszym facetem do łóżka, tylko dlatego, że jeszcze jestem dziewicą. 
- Oho – odezwała się Karola. 
Dziewczyna wyłączyła mdląco-romantyczny film i usiadła na łóżku. Dotychczas wszystkie praktycznie leżałyśmy na sobie, więc moje biodro odetchnęło z ulgą. 

- Ta rozmowa potrzebuje kilku procentów do towarzystwa – powiedziała Karola.
Marysia popatrzyła na mnie wzrokiem, który mówił, że  mam się odwalić od jej pomysłów bo to są ciągle jej pomysły i totalnie nie moja sprawa. Ale jak miałam nie wtrącać się w życie mojej najlepszej przyjaciółki? Właśnie od tego są najlepsi przyjaciele – przywalą ci, kiedy stwierdzą, że robisz głupotę swojego życia. 
Poszłam do kuchni za Karolą. Zastałam ją stojącą na stołku. Próbowała złapać równowagę na jednej nodze i starała się dosięgnąć czegoś na górnej kuchennej szafce. No tak, wszystkie po imprezowe resztki alkoholu i kilka  nienapoczętych butelek należących do Tomka w dalszym ciągu spokojnie  czekało na swoją kolej. Czarnulka złapała do ręki do połowy opróżnioną wódkę i podała mi do rąk. 
Starłam dłonią grubą warstwę kurzu przylegającego do butelki. 
- Czy to się nie przeterminowało? - zapytałam zaciekawiona. Butelka musiała pamiętać studenckie lata mojego wujka.
- To alkohol, głupia. Alkohol nie może się przeterminować. Poza tym, jeśli ma cię to uspokoić - mówiła – to wódka sama się odkazi, okay? 
Ta wersja nie była może najbardziej przekonywująca, ale trafiła do mnie na tyle, że nie drążyłam tematu. 
Karola złapała trzy szklanki i napój stojący na lodówce, zeskoczyła ze stołka i zaprowadziła nas do pokoju. Zamknęłam za sobą drzwi używając do tego stopy, bo w rękach trzymałam do połowy pełną butelkę wódki. 

-Ty – wskazała na Marysię, która przeglądała internet leżąc na brzuchu -  nieodpowiedzialna przyszła matko, dostajesz bezprocentowego drinka – powiedziała stawiając przed nami szklanki na niskiej ławie obok łóżka.
- Dajcie mi spokój – wysyczała przez zęby. 
Kolejne godziny spędziłyśmy na komentowaniu naszego smutnego życia. Marysia początkowo była spięta – na mnie i Karolę alkohol zadziałał natychmiastowo – ale później było już tylko lepiej. Podejrzewałam, że dolewała sobie do szklanki z napojem wódki, kiedy nie patrzyłyśmy. 
Stwierdziłyśmy, że jedyne co mogę zrobić to czekać na pierwszy ruch Darka. Jeśli sam powie mi o zdradzie to znaczy, że szczerze tego żałuje. Na pytanie, czy ja też powinnam przyznać się do niewielkiego epizodu z innym facetem w moim życiu, Karola zaczęła się zanosić śmiechem i uznała, że jestem tylko kobietą, a kobiety popełniają błędy. I lubią je powtarzać.  
Nie, żebym zamierzała brać pod uwagę powtórkę z imprezy na mieście. Ciągle czekałam, aż Maciek sam mnie znajdzie, a na to się nie zapowiadało. 
- Faceci są beznadziejnym gatunkiem – zaczęła pijana czarnulka. - Naprawdę, zastanawiające jest, że oni jeszcze żyją.
- Ale są niezbędni do rozmnażania, więc... 
Marysia siedziała z rozstawionymi nogami i kręciła w ręce szklanką z tym co zostało z jej drinka. 
- Ale zobaczcie – mówiąc to, czarnulka usiadła sobie na klęczkach naprzeciwko mnie. - Będę Dorianem, okay? A Ty będziesz mną – zaznaczyła. 
Karola odstawiła nasze drinki na stolik i poczekała aż także usiądę na kolanach. Odrobinę mnie to bawiło, bo kręciło mi się w głowie i nawet nie byłam do końca pewna, czy wiem czego naprawdę ode mnie oczekuje. Jak to, miałam być nią? Zaśmiałam się z własnego dowcipu. 
Dziewczyna przysunęła się bliżej. Tak, że stykałyśmy się kolanami. Położyła swoje dłonie na moim pasie i zaczęła nimi wędrować w górę moich pleców. Znowu się zaśmiałam, bo jej paznokcie łaskotały mnie w żebra. 

- Chcę cię pocałować – celowo  zmieniła głos, żeby brzmieć bardziej męsko. - Dasz mi się pocałować? - Teraz wróciła do swojego normalnego głosu. - Zrób maślane oczy i przytaknij.
Posłusznie przytaknęłam. Nie mogłam przestać się śmiać. Gdzieś za plecami słyszałam chichot Marysi. Nawet nie musiałam się oglądać do tyłu, byłam w stu procentach pewna, że dolewa sobie wódki do napoju jabłkowego.  
Karola przysunęła się jeszcze bliżej i nawet nie wiem kiedy znalazła się na tyle blisko, że czułam jej oddech na szyi. Wbiła się zębami w gładką skórę nad obojczykiem. Zadrżałam, a potem znowu zaczęłam się śmiać, bo sytuacja była po prostu komiczna. 
Już kiedyś całowałam się z dziewczyną. Marysia zaproponowała Karoli pomoc w małej lekcji całowania, kiedy dziewczyna była sfrustrowana tym, że jest stuprocentową, hm, dwustuprocentową dziewicą. Wypiłyśmy wtedy dużo ruskiego szampana i nawet nieźle bawiłyśmy się wymieniając bardziej i mniej namiętne pocałunki. Wydawało się to takie dziecinne i niewinne, ale już wtedy wiedziałam, że z całą pewnością pociągają mnie chłopcy. Byłam pewna swojej orientacji. Po prostu miałam jedną rzecz z listy rzeczy do zrobienia przed śmiercią mniej. 
Teraz śmiałam się w głos z tego co Karola najlepszego wyrabia, bo wbijała mi się zębami w szyję.
- Jesteś strasznie pociągająca – mówiła, w dalszym ciągu udając mężczyznę.
Złapała mnie pod brodę, a ja poddałam się jej gładkim, kobiecym dłoniom. Rozchyliła moje usta, a potem wpiła się w nie, jakbym faktycznie była jej obiektem pożądania. 
Początkowo z czystej ciekawości oddawałam pocałunki, ale po minucie wydawało mi się to trochę dziwne. I niezręczne. Delikatnie próbowałam ją odsunąć, ale Karola nie dała się ruszyć w żadną stronę. Niby byłam pijana i podatna na wszystko to co działo się dookoła mnie, ale fakt, że moja przyjaciółka całuje mnie w taki a nie inny sposób był niepokojący. 
Była naprawdę przekonywująca, jeśli chciała wypaść jak nakręcony facet. 

- Od zawsze cię pragnąłem, Ana – powiedziała półszeptem, ale usłyszałam to nie tylko ja, ale i Marysia.
Słyszałam też jak wypluwa popcorn, który dopiero co wpakowała sobie do otwartej buzi. 
Wtedy Karola, jak gdyby nigdy nic odsunęła się i zabrała dłonie z moich pleców. Klęczałam teraz obok niej, a ona przybrała pozycję kwiatu lotosu. Smutno uśmiechnęła się pod nosem. 
- Dokładnie tak mi powiedział. Musiał mnie pomylić... z tobą.
Dotknęłam palcami swoich ust i nie mogłam uwierzyć w to co właśnie usłyszałam.
- To było genialne, dziewczyny! - Marysia przeżuła porcję słonych białych kulek i  dołączyła do naszej dwójki. Zarzuciła nam ręce na ramiona. - czemu ja na to wcześniej nie wpadłam?! Trzeba było od razu zostać lesbijką i wszystkie sprawy rozwiązałyby się same. Odlot! - była bardziej nakręcona niż my we dwie.
- Hm, Marysiu, nie sądzę, że to taki świetny pomysł...
- Zrobicie to jeszcze raz? - zapytała podekscytowana. 
- Ja chyba nie... 
Nie zdążyłam skończyć, bo Karola nachyliła się nade mną i złożyła na moich ustach delikatny pocałunek. Długi i delikatny jak motyle skrzydełka uderzające o skórę dłoni. Chciałam powiedzieć dziewczynom, że na mnie niekoniecznie mogą polegać w tej sprawie, ale Karola chwyciła mnie za kark i przysunęła do siebie. Pocałowała mnie raz jeszcze, a potem jak gdyby nigdy nic roześmiała się w głos. Jakbyśmy znowu bawiły się w głupie naiwne lekcje całowania i jak gdybyśmy miały po trzynaście lat a nie osiągnęły pełnoletność.  
Sięgnęłam po drinka i wypiłam go duszkiem. Karola nalała kolejną porcję wódki i zalała ją sokiem. Tym razem nie zapomniała o Marysi i do jej szklanki też trafiła pięćdziesiątka alkoholu. Wtedy jeszcze  nie zdawałyśmy sobie sprawy z konsekwencji jakie niesie za sobą spożywanie alkoholu przez przyszłą mamę, ale byłyśmy tak pijane, że nie zwracałyśmy uwagi na fakt, że Marysia jest w ciąży. 

- No to dziewczyny – zaczęła Karola. Puściła oczko w moja stronę. - Zerujemy!
I wychyliła całego drinka, a potem patrzyła na nas jak kończymy dopijać nasze porcje. 

Wódka lała się strumieniami. Kiedy skończyła nam się jedna butelka, Karola poszła po następną, ale była już w takim stanie, że spadła ze stołka, na który próbowała się wspiąć. Marysia pobiegła za nią, ale po drodze umarła ze śmiechu. Wtedy ze swojej kryjówki wyszedł Tomek i zapytał, czy znowu coś brałyśmy. 

- Drzecie się jak uciekinierki z psychiatryka – powiedział.
Marysia przybrała poważną pozycję, jakby jego słowa uraziły ją do szpiku kości. 
- Odrobinę szacunku – odparła.
Tomek roześmiał się, a potem podał rękę Karoli. Dziewczyna wspięła się po jego ramieniu, ale musiała oprzeć się o lodówkę, żeby nie upaść. Wujek sięgnął ręką po jedną z butelek i podał jej nienapoczęte martini, jedno z wielu w jego zbiorach. Karola skrzywiła się, kiedy niemal upadła z ciężarem w ręce, więc Tomek zabrał od niej alkohol i zaniósł do mojego pokoju. 
Przeciągnęłam się leniwie na łóżku. 
- Bardzo dziękujemy!
- Spoko, Frana-ana. Uczniowie mogą sobie na to pozwolić w niedzielny wieczór. Ale... mogłybyście się tak nie wydzierać – powiedział. Najwyraźniej zrobiło mu się przykro, że jego już ta zasada nie obowiązuje. 
- Spokojna głowa – rzuciła Karola, kiedy dowlokła się do pokoju podtrzymując wszystkiego co stało na jej drodze, włącznie z Marysią w progu. - Będziemy cichutko jak myszki. 
Tomek uniósł brwi i pogładził się po ciemnej czuprynie. Odwrócił się do nas plecami i niczym duży niedźwiedź oddalił się do swojej jaskini. Dopiero wtedy Marysia weszła do pokoju i rzuciła się na łóżko. 

Rozpłakała się jak małe dziecko. 

wtorek, 6 stycznia 2015

27 października, nadal

Dojechałyśmy linią 113 na Osiedle na Skarpie i rozejrzałyśmy się dookoła. Szpital, w którym leżał Michał znajdował się na lekkim podwyższeniu. Otaczały go wysokie, stare drzewa obleczone w kolorowe liście. Miałyśmy lekkiego stracha przed wejściem do środka. W końcu niewiele brakowało, a wysłałybyśmy chłopaka na tamten świat. Każda z nas miała coś na sumieniu, bo każda w jakiś sposób przyczyniła się do tego co się stało. 
Poczynając od Maryśki, która wpadła z innym facetem, przechodząc do mnie, bo to ja dosypałam sproszkowanego pyłu do drinka, a na Karoli kończąc. To dzięki niej Michał przywalił głową w podłogę. 
Jako pierwsza zrobiłam krok do przodu, pociągając za sobą stertę niezagrabionych jesiennych liści. Przez bramę przeszły dwie pielęgniarki w jasnych płaszczach i ojciec z zapłakanym dzieckiem na rękach. Droga była wolna, nie mogłyśmy stać wiecznie przed bramą i przepuszczać każdego kto zechce wejść bądź wyjść ze szpitala. 

- No nic. Po prostu to zrobię – powiedziała Marysia.
Karola poklepała ją po szarym płaszczu. 
- Załatw tę sprawę raz a porządnie.
Uśmiechnęłam się lekko mając nadzieję, że to może w jakiś sposób ją wesprze. 
- Chcesz, żebyśmy tam z tobą poszły? - chciała wiedzieć czarnulka.
Maria najpierw przytaknęła, potem pokręciła głową, znowu przytaknęła, aż w końcu zebrało jej się na płacz i musiałam ja popchnąć do przodu, żeby nabrała rozpędu i nie zastanawiała się nad tym czy powinna się rozryczeć czy też nie. 

- Po prostu idź – powiedziałam. - Powiedz mu, że przeżyliście wspaniałą noc, a potem powiedz, że nie mogłaś go znaleźć i całe szczęście, że zjawiła się policja...
- Zostaw to jej – szturchnęła mnie Karola. - Nie mieszaj jej w głowie. Ona wie co powinna powiedzieć. 
Obawiałam się, że Marysia naprawdę nie wiedziała co ma powiedzieć swojemu narzeczonemu. Powolnym krokiem skierowała się w stronę drzwi wejściowych i przekroczyła bramę. Nie odwracała się do nas przodem, żeby przypadkiem nie zmienić zdania. Skrzyżowałam palce obu dłoni, żeby jej się powiodło. 
Obserwowałyśmy jak drzwi szpitala otwierają się i wybiega z nich elegancka kobieta. Zatrzymała się przed Marysią i objęła ją ramieniem, a potem zaprowadziła do środka. Mogłyśmy zgadywać kim ona była. Wyglądała na matkę Michała Idealnego. 
Pani Idealna dokładnie zamknęła za  sobą drzwi, a my szybkim krokiem dobiegłyśmy do klamki. Nie było mowy o tym, żeby stracić Marysię z oczu. W jej obecnym stanie psychicznym była zdolna dokładnie do wszystkiego. 
Marysia z ręką pani Idealnej na ramieniu szła dziarskim krokiem przez korytarz główny szpitala Stefana Żeromskiego. Uśmiechała się smutno i cały czas rozglądała na boki. Przesiedziałyśmy kilka chwil na krzesłach przy recepcji a potem ruszyłyśmy za nimi. 

Na szczęście pokój Michała znajdował się w na tyle widocznym miejscu, że nie błądziłyśmy jakoś specjalnie długo, kiedy już traciłyśmy z oczu Marysię. Dobiegłyśmy do końca korytarza głównego i rozejrzałyśmy się na boki. Drzwi do jednego z pokoi były otwarte, więc wychyliłam szyję i w duchu pogratulowałam sobie przeczucia. Stałyśmy pod pokojem narzeczonego naszej przyjaciółki. 

- Wszyscy jesteśmy dobrej myśli – usłyszałam kobiecy głos. - jesteśmy przekonani, że bóg nie bez powodu zesłał na Michała takie doświadczenie.
- Oczywiście, też tak sądzę – odparła pielęgniarka. Widać było, że wyjątkowo się spieszyła, bo co chwile wyglądała na korytarz, ale nie chciała być niegrzeczna i posłusznie odpowiadała na pytania. 
- Modlimy się wszyscy za naszą pociechę – kontynuowała kobieta. - Może pani dołączyć, jeśli ma pani ochotę. 
- Nie wydaje mi się, żebym miała na to czas – starsza kobieta uniosła kąciki warg w lekkim uśmiechu. - Naprawdę, bardzo bym chciała, ale niestety... 
Tyle, że mama Michała Idealnego nie do końca zrozumiała to co pielęgniarka chciała powiedzieć, bo zaciągnęła ją do środka i zamknęła za nią drzwi. Przez niewielkie obdarte z farby okno do pokoju chłopaka widziałyśmy jak każe jej klękać przed łóżkiem. Obok niej stała Marysia. Poczuła się odrobinę niezręcznie, rozejrzała się dookoła, ale poszła w ślad za nimi i też klęknęła. 
Michał był nieprzytomny i miał zabandażowaną głowę, a jego serce było podpięte do tych wszystkich maszyn, które sprawdzają czy żyjesz, a jak już ledwo zipiesz to dają o tym znać wszystkim dookoła, więc właściwie i tak możesz spalić się ze wstydu. Ktoś zmył z jego ciała szminkę w kolorze fuksji i zdjął majtki z szyi. Jaka szkoda. Tak ładnie dokumentowały zdarzenia ostatniej nocy. 
Nie zapowiadało się na to, żeby towarzystwo szybko skończyło odmawiać modlitwę, dlatego przeszłyśmy kawałek dalej i usiadłyśmy pod sterylnie białą ścianą. Wyciągnęłam powoli rozładowujący się telefon i ze smutkiem wykręciłam numer do Darka. 

- Nie dzwoń do niego – upomniała mnie Karola.
Ale ja już miałam trzy sygnały za sobą i z niecierpliwością czekałam, aż odbierze telefon, żeby wygarnąć mu te cholerne trampki w piwnicy o czwartej nad ranem obok czerwonych szpilek jakiejś lafiryndy. 
I tak nie odebrał. 

- Przestań się do niego odzywać. Pokazujesz facetowi, że jesteś na każde jego zawołanie.
- Łatwo ci powiedzieć – wzruszyłam ramionami. 
- Ana, zaufaj mi. Jeśli wyjdziesz wystarczająco daleko poza pole widzenia psa, on zacznie cię szukać. Potem zwykle dochodzisz do wniosku, że właściwie nie masz już po co do nie go wracać, ale... 
- Nie mów tak – ucięłam. 
Robiło mi się gorąco na myśl o tym, że mogłabym rozstać się z Darkiem i jednocześnie ściskało mnie w żołądku, kiedy wracałam myślami do ostatniej nocy. Było jeszcze grzej, kiedy przypominałam sobie, że sama nie jestem święta. 

- Hm, a co ty na to, żebyśmy rozładowały się na jakiejś porządnej imprezie? - zapytała z uśmiechem. Jej jasne oczy zaświeciły się.
- Mało ci imprez? Kto jak kto, ale ty powinnaś mieć ich powyżej uszu... 
- Potrzebuję wyrzucić z mojej głowy Doriana. 
Dziewczyna złapała mnie za dłoń i spojrzała prosto w oczy. 
- A ty potrzebujesz przestać myśleć o tym skończonym kretynie.
- Och, jasne, ale... Dopiero co wyszłyśmy bez szwanku z ostatnich kłopotów, a ty już chcesz pakować nas w następne. 
- Ana, my tylko pójdziemy potańczyć. Żadnych rzygających dziewczyn w męskich łazienkach, żadnych tabletek nasennych, ani słowa o przystojnych chłopakach z dyskoteki i zero telefonów do facetów niewartych naszego zainteresowania. Poza tym, w niedzielę jest mało ludzi i tanie piwo. Cały świat jest za tym, żebyśmy poszły się pobawić! 
- A co z Maryśką? 
Zerkałam co jakiś czas w stronę pokoju Michała, ale  drzwi w dalszym ciągu były zamknięte. 

- Podejrzewam, że będzie wolała trzymać się z dala od tego typu rzeczy, przynajmniej przez następne miesiące...
Ciąża Marysi w dalszym ciągu była tematem tabu. Dziewczyna nie chciała nas wprowadzić w to, kiedy TO się stało i kto jest ojcem jej dziecka. Brakowało nam pomysłów, żeby zgadywać. Przerzuciłyśmy już chyba wszystkie znane nam nazwiska – włącznie z dostawcą pizzy i listonoszem. Musiałyśmy na wstępie wykreślić wykładowców, bo zwykle byłam gdzieś w pobliżu, jeśli miała z którymś styczność i nie zauważyłam żadnych niepokojących sygnałów. 

- Na pewno zrozumie, że musimy się zresetować.
Karola miała momenty w swoim życiu, że zachowywała się jak dorosła kobieta, a czasem miałam wrażenie, że ten rok różnicy między nami to prawdziwa przepaść. Jak kobieta będąca w niechcianej ciąży miałaby zrozumieć dwie rozwrzeszczane laski szykujące się na kolejną imprezę? 
- Powinnyśmy spędzić z nią trochę czasu, nie uważasz?
- Przecież nie weźmiemy jej ze sobą, znowu zrobiłaby przedstawienie, a tym razem Michał po nią nie podjedzie... 
- Halo – postukałam Karolę palcem w czoło. - Nie na imprezie. Powinnyśmy ją wspierać w domu. Gdziekolwiek byle nie na imprezie. 
Wtem drzwi do pokoju Michała otworzyły się i na korytarz wyszła zniecierpliwiona pielęgniarka. Za nią na wysokich obcasach stawiając drobne kroczki spieszyła mama Michała. Głośno przełknęłam ślinę. To był ten czas, kiedy Marysia miała powiedzieć swojemu narzeczonemu, że mieli za  sobą  upojną noc. 
O nie, co do tego nie zmieniłam zdania. W dalszym ciągu uważałam, że gdyby powiedziała prawdę swojemu chłopakowi to wyszłaby na tym lepiej niż okłamując cały świat. 
Dwie minuty później zza drzwi wyszła skulona Marysia. Nie płakała. Była raczej przerażona tym co zrobiła. Wyciągnęła szyję, a jej blond włosy rozsypały się na ramionach. 
- Tutaj – powiedziałam głośnym szeptem.
Marysia szybkim krokiem dołączyła do nas i oparła się o ścianę. Z cichym westchnieniem zsunęła się w dół, aż w końcu usiadła obok mnie podciągając kolana. 
- Przysięgam, że odwrócę się od kościoła – oznajmiła. - Jego matka jest jeszcze bardziej porąbana na punkcie religii niż on sam. Kazała wezwać egzorcystę, żeby wygonić z niego siły nieczyste, ale pielęgniarka nie dała się na to namówić. To znaczy, mam nadzieję, że się nie dała, bo ta kobieta nie odstępuje jej na krok, więc jeszcze wszystko może się zmienić...
- No dobrze, ale powiedziałaś mu? - chciała wiedzieć Karola. 
Maria oparła głowę o ścianę i zamknęła oczy. 

- Sama nie wierzę, że to zrobiłam. Michał ma rozwaloną głowę i muszą sprawdzić czy przypadkiem nie ma lekkiego wstrząsu mózgu... 
Odczekałyśmy bezpieczne trzydzieści sekund, zanim nacisnęłyśmy ją, żeby powiedziała nam więcej szczegółów. 

- Powiedziałam mu, że spędziliśmy razem cudowną noc i, że sama jestem pod wrażeniem, że wykazywał jakiekolwiek chęci...
- No i? 
- I że było cudownie. A potem gdzieś zniknął i nie mogłam go znaleźć i całe szczęście, że znalazła go policja, bo zamartwiałam się na śmierć... 
Marysia westchnęła. 

- Jestem obrzydliwą kłamczuchą. Wiecie jak zareagował? Nie mógł uwierzyć, że był na tyle pijany żeby zgodzić się na seks ze mną. Jeszcze nie pobierali mu krwi, więc nie musiałam się tłumaczyć o co chodziło z tą tabletką... Wszyscy założyli, że po prostu był pijany. Jego matka nie może uwierzyć, że wziął samochód i pił na imprezie. Powiedziałam, że to ja miałam prowadzić.
Co było już pierwszą rzeczą do jakiej można się było przyczepić, bo Marysia nienawidziła prowadzić i prawo jazdy zrobiła tylko po to, żeby ojciec nie musiał się wstydzić w pracy, że jego dziecko jest niemobilne. 
- Michał powiedział, że musi to wszystko przemyśleć. Że źle się z tym czuje. Przysięgam, kiedy powiem mu, że jestem w ciąży to on tego nie wytrzyma psychicznie.
Nie zdążyłam skomentować prostackiego zachowania narzeczonego mojej przyjaciółki (jak chłopak mógł się czuć nieswojo po uprawianiu miłości z kobietą swojego życia? Kiedy przyprowadza się orkiestrę grającą My heart will go on na własne zaręczyny, NIE MOŻNA CZUĆ SIĘ BARDZIEJ NIESWOJO niż właśnie w tym momencie), bo sprzątaczka kazała nam sobie pójść pod groźbą poinformowania dyrekcji o naszej obecności w budynku szpitalnym po godzinach odwiedzin.