piątek, 10 października 2014

Jak napisać powieść? Część I





Trochę mi zeszło, żeby zebrać w jedno miejsce wszystkie rzeczy jakich nauczyłam się i jakie wypracowałam przez ponad 10 lat pisania. Jasne, bardzo chętnie już dawno bym się tym z Wami podzieliła, ale powstrzymywał mnie fakt, że jeszcze nic nie wydałam.
Jak mogę mówić o pisaniu książek, jeśli sama nie wyskoczyłam nigdzie dalej jak do worda?

Dlatego uczciwie ostrzegam na wstępie: nie jestem poczytną autorką książek (jeszcze nic straconego) i owszem, piszę i pisałam przez ostatnie 10 lat, ale nigdzie z tym nie uderzyłam. Dlaczego? Bo ciągle czuję, że to nie to.


Swoją pierwszą powieść napisałam w podstawówce. Mieściła się w dwóch zeszytach 94 kartkowych w kratkę. Była to kiepska parodia Harrego Pottera i Sabriny, nastoletniej czarownicy. Potem pisałam o swoich rówieśnicach umieszczając je w świecie gier komputerowych i wtedy już używałam do tego klawiatury komputera, chociaż po nocach śniła mi się maszyna do pisania. Potem pisałam, pisałam i pisałam i nic z tego nie wynikało. Były początki, ale końca już nie.

Stanęłam pod ścianą i wiecie co? Czułam, że tutaj potrzebny jest system. Że to, że sobie usiądę i będę stukać w klawiaturę nie zaprowadzi mnie do końca powieści. Moi bohaterowie rozłazili się po kolejnych stronach, historia zataczała koło, a koniec po prostu nie istniał.

Dlatego zaczęłam czytać książki o pisaniu. Właściwie to wtedy pokochałam poradniki (tak nawiasem, w Empiku zawsze muszę zajrzeć na dział psychologiczny) . Dzięki tym książkom nauczyłam się kilku rzeczy (między innymi tego, że wena twórcza to piękny mit) i poznałam kilka sposobów na pisanie. Niestety, kiedy próbowałam wcielić je w życie, okazywało się, że na mnie najzwyczajniej w świecie nie działają, albo niesamowicie się przy tym męczę. 
Nie pozostało mi nic innego jak znaleźć swoją własną drogę, własny sposób i własny pomysł na to, aby napisać powieść: od początku do końca. I nieźle się przy tym bawić.

Najpierw jest pomysł
Bez pomysłu niestety nie da się niczego pchnąć. Możecie mi wierzyć - próbowałam. Zdarzało mi się usiąść do pisania nie mając w głowie absolutnie nic i chociaż słowa same się wylewały to po jakimś czasie traciłam motywację. Nie miałam celu. Moi bohaterowie nigdzie się nie spieszyli, nie działo się nic godnego uwagi, wiało nudą i sandałem, a mi się to udzielało.

Nie wiem czy wiecie, ale istnieją dwie podstawowe szkoły pisania. Nie mam pojęcia czy to oficjalne, ale zaobserwowałam na forach internetowych, w książkach, na blogach i przy korespondencji mailowej z autorkami książek, że pisarze dzielą się na dwa typy:

Pierwszy typ: Człowiek stuprocentowego planu. 
Czyli jest pomysł na powieść. Wiadomo jak się zacznie, jak się skończy, o czym będzie rozmawiała babcia w spożywczym w czternastym rozdziale, w którym miejscu będzie wypadek samochodowy, który zmieni całkowicie bieg wydarzeń i wspomniana wyżej babcia zacznie kupować świeże brokuły zamiast mrożonek. Taki przykład. 
Autor wie dokładnie wszystko: w co ubierze się bohater i w jaki sposób zawiąże sznurówki. Najczęściej przeżywa całą powieść w swojej głowie codziennie przed snem. To znaczy autor. I wtedy, w jego głowie, ta historia jest genialna, ponadczasowa, niesamowita...
Tyle, że te wszystkie pomysły z głowy lubią sobie najzwyczajniej w świecie odejść.

Jest jeszcze gorzej, kiedy taki autor zacznie szczegółowo rozpisywać całą powieść. Ja wiem, prawdopodobnie na kogoś ten sposób działa i ten ktoś z miłą chęcią rozłoży sobie powieść na czynniki pierwsze, rozpisze plan wydarzeń, a potem, od słowa do słowa, zacznie tworzyć kolejne rozdziały. Niestety autor zapomina, że w ten sposób zaplanowana historia została już opowiedziana i więcej się z niej nie wyciśnie, a nawet jeśli, to będzie sztywne i wystukane na siłę.  
Już nie będę wspominać o tym, jak wielką katorgą dla pisarza jest pisanie czegoś co już jest zaplanowane. Umówmy się - historię opowiada się tylko raz.

Drugi typ: Pan spontaniczny. Najwięksi autorzy książek szczycą się tym, że nie planują książek, a ona z nich wycieka: uszami, oczami, nosem... i nie wiem czym jeszcze. Nie muszą robić nic - siadają i piszą. 
Być może pomysł rodzi się w głowie w trakcie, może już z pierwszy zdaniem, być może gdzieś ta historia pobiegnie, ale czy do końca? Szczerze w to wątpię. Nie wierzę, że da się napisać dobrą powieść... nie wiedząc co i w jaki sposób chce się przekazać czytelnikowi. Naprawdę, próbowałam być spontaniczna i niestety nic dobrego z tego nie wyszło. 

To co Wam teraz powiem prawdopodobnie zostało już odkryte (i to nie przeze mnie), ale dla mnie to było jak wbicie kija z wywieszoną flagą na ziemi obiecanej. Odkrycie sezonu, rzecz warta Nobla, statuetki Grammy czy odcisku dłoni na chodniku. Wypośrodkowałam Pana Spontanicznego i Człowieka planu i tym sposobem powstał...

Trzeci typ: Punkt zaczepienia. Jako, że historia już raz opowiedziana traciła dla mnie na wartości, a pisanie jej na nowo (przecież już wszystko wiedziałam!) to była tylko męczarnia, wiedziałam, że to się nie może udać. Spontaniczne pisanie też nie było rewelacyjnym pomysłem, bo historia potrafiła się zmienić pięćdziesiąt razy już przy pierwszym rozdziale. Dlatego metodą prób i błędów wypracowałam sobie swoją metodę: Pozwalałam pomysłowi wykluć się w głowie i wiedziałam w którym momencie zacznę, co tam się wydarzy (wątek główny), znałam głównego bohatera i... tyle. Miałam postać ustawioną w jednym miejscu, musiała dotrzeć do punktu kulminacyjnego, a potem pozwolić jej żyć swoim życiem. 

Tym sposobem udało mi się zamienić nużące pisanie (to zaplanowane), nieogarnięte pisanie (czyli spontaniczne), na coś ekscytującego. Siadając do pisania nie wiedziałam co się wydarzy, ale wiedziałam, w którym kierunku powinno to pójść. Powstawały nowe postacie, dostawały swoje charaktery i wygląd, a potem... zaczynały żyć własnym życiem i nie miałam nad nimi żadnej kontroli. Czasem po drodze główny zamysł się zmieniał, czasem nie. Dochodziły wątki poboczne, a impreza trwała! Przy pisaniu bawiłam się naprawdę świetnie i robiłam to z miłą chęcią. W końcu sama nie wiedziałam co tam się wydarzy, no nie? Dla mnie samej to była niespodzianka. 

Pozwalałam historii układać się po swojemu, a bohaterom żyć zupełnie poza moją kontrolą. Ja tylko podglądałam co tam się dzieje. Wiele razy sama byłam zaskoczona tym, jak wątek się kończy, i tym co moja bohaterka wyprawia. 

Z doświadczenia też wiem, że pomysł, który leży w głowie zbyt długo, potem nie nadaje się do spożycia. Przez ponad pięć lat nosiłam w głowie pomysł na świetną powieść i owszem, napisałam ją, ale nie miała już "tego czegoś". Kiedy tylko wykluje się coś w głowie to dobrze jest się na tym skupić i pozwolić historii rozgrywać się samej. Zbyt długie leżakowanie nie ma sensu. I to mówię ja, Nadine. 

Bądź na bieżąco! 

3 komentarze:

  1. wielka prośba: zaznaczaj gdzieś na początku, jeśli post pojawił się wcześniej na BMBM, ok? :) czytam, czytam, w połowie skumałam, że już to czytałam :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Przydadzą mi się twoje rady, szczególnie dlatego, że od podstawówki marzę, by zostać pisarką :)

    OdpowiedzUsuń
  3. A ja jednak wolę mieć dobrze skonstruowaną powieść tzn. nie tylko określony początek i koniec, ale i punkty kulminacyjne, miejsca w których chcę zmylić czytelnika, albo podstawić mu jakiś istotny trop... W moim przypadku nie byłoby to możliwe, gdybym pisała w trzeci sposób, bo la mnie to taki sam chaos, jak bez planu. Hmm, a to co opisujesz, osobiście robię na etapie planowania - pozwalam opowieści ożyć i zaskakiwać mnie, ale potem wszystko to muszę poukładać. I w tym miejscu mam dopiero swój komfort pisania, bo nie zawieszam się z myślą "jaka teraz mogłaby być scena", ani nie muszę wycinać potem fajnych (dla mnie) scen, bo choć świetnie się je pisało, to w zasadzie nic nie wnoszą. I nie, nie uważam, że historia zaplanowana jest historią opowiedzianą! W żadnym wypadku! Opowiadam ją, przelewają na papier, mając jednak pod ręką mapę :) Przecież w planie nie przywołam do życia bohaterów, nie pokażę szelmowskiego uśmiechu, nadąsanej miny... Nadaję kolorów historii, tylko wtedy, gdy ją piszę, ale plan i pomaga, nie przeszkadza :)
    Tak samo bohaterowie są u mnie już ustaleni po wstępnym planowaniu. Jak inaczej miałabym oddać ich charakter, przedstawić ich czytelnikom, skoro sama nie znam ich za dobrze? Wygląda na to, że jestem typem pierwszym i u mnie to stuprocentowo działa ;)
    Uff, chciałam o tym opowiedzieć jak post był jeszcze na Mrucznie (osobiste zdrobnienie ;)). Pozdrawiam, Trish.

    OdpowiedzUsuń