środa, 12 listopada 2014

23 października, później




- Cześć, kochanie, co u ciebie?

Usłyszałam znajomy głos w słuchawce telefonu i zrobiło mi się na przemian zimno i gorąco. Ciągle staram się wyrzucić z głowy wszystko to co działo się ostatniej nocy, ale dotyk i zapach Maćka właziły do mnie przez okno, kiedy zamykałam drzwi. A kiedy staram się domknąć okna – jego głos przychodził do mnie przez wentylator. 

- Olałyśmy dzisiaj szkołę na rzecz wylegiwania się w łóżku. Marysia jest chora.
Kiedy to mówiłam, patrzyłam na Marysię, która gapiła się w jeden punkt na suficie. Zostałyśmy w mieszkaniu we dwie, bo Karola poszła na angielski. Od kiedy jej mama odkryła, że Karola wagaruje, ma w zwyczaju pukać do nas w godzinach przedpołudniowych i sprawdzać czy Karola jeszcze leży w łóżku. Tym razem obyło się bez bitwy na buty w korytarzu, bo Karola minęła się z mamą w drzwiach i pobiegła na zajęcia. Pani Ela była mocno zdziwiona i przyniosła nam talerz ciastek w ramach akcji mobilizowania jej córki do pogłębiania swojej wiedzy. 
Nie myślcie sobie, że Karola zrobiła to dla samego bycia na zajęciach. Szkoła nie pociągała jej na tyle, żeby zrezygnować z wylegiwania się w łóżku u nas w mieszkaniu. Karola wydębiła od nas nasz plan zajęć i zamierzała przypadkowo wpaść na Termita w drodze do szkoły. Gdybym kochała Termita prawdziwą braterską miłością, pewnie nigdy nie podałabym go na tacy Karoli, ale w obecnej sytuacji nie mogłam sobie tego odmówić. 

Jeśli chodzi o Karolę, to była tylko kwestia czasu jak zorientuje się, że Termit jest fatalnym przypadkiem, którym nie należy się interesować. 

- A ja z chłopakami mieliśmy całonocny maraton z graniem w Call of Duty.
- To dlatego nie zadzwoniłeś – krótko podsumowałam.
Starałam się nie brzmieć jak wściekła dziewczyna ani nie jak dziewczyna, która przeskrobała ostatniej nocy. 

- Wybacz, mała, widziałem, że dzwonisz, ale nie chciałem się wytrącać z transu.
- Aha. Świetnie. Masz rację. To normalne, że dziewczyny dzwonią o trzeciej nad ranem pogadać o pierdołach – zaczęłam. Brzmiałam totalnie jak wściekła dziewczyna. - Nie wpadłeś na to, że mogło mi się coś stać? 
- Mała, a co złego mogło się stać? 
- Jeśli wpadniesz na to, żeby mnie w końcu przeprosić za to i za inne grzechy to zadzwoń – czułam, że robię się purpurowa ze złości. 
Z premedytacją odłożyłam słuchawkę niczym wściekła dziewczyna, która przeskrobała ostatniej nocy. I nic nie mogłam na to poradzić. 
Oczywiście Darek się nie odezwał, ale nawet nie nakręcałam się na to, że wyciągnie rękę na zgodę. Darek był po prostu Darkiem, a Darki nie maja w zwyczaju przyznawać się do błędu i czekają, aż ktoś weźmie na swoje barki ten ciężar. 
A że to ja zawsze wyciągałam rękę jako pierwsza, a teraz dodatkowo miałam wyrzuty sumienia i zdradę na karku, która oficjalnie jeszcze nie była zdradą dopóki nie wyjdzie na jaw – poszłam do niego do mieszkania. 
Darek i jego bezimienna świta mieszkają jakieś dwadzieścia minut szybkim krokiem ode mnie. Tym razem droga wydawała się dwa razy dłuższa. Miałam na sobie jesienny płaszcz i zamszowe buty. Na dworze panowała słoneczna pogoda, ale wiatr rozwiewał mi włosy na wszystkie strony. Poza tym, chyba nie chciałam się zobaczyć z Darkiem tak bardzo jak myślałam. 
Wyrzuty sumienia wgryzały się we mnie od środka i czułam jak obijają się o żebra. 
No bo co mu miałam powiedzieć? Miałam wymianę energii z obcym facetem, który pomagał mi holować moją przyjaciółkę? „Ale co to znaczy, mała?” - już słyszałam jego głos w swojej głowie. „Właściwie to nic, pocałowaliśmy się i ugięły się pode mną kolana i od tej pory nie mogę przestać o nim myśleć, ale nie przejmuj się tym tak bardzo”. 
Wtedy zdrada, która jeszcze nie była zdradą, stałaby się zdradą w stu procentach. Nie mogłam na to pozwolić. Przecież nie byłam w stanie skrzywdzić Darka w ten sposób. 

Chyba. 
Zapukałam w szare od brudu drzwi. Jednym palcem zerwałam pajęczynę, która stworzyła się dookoła złotego numeru 22 nad judaszem. 
Otworzył mi jeden z jego bezimiennych kolegów i bez słowa wpuścił do środka. Podejrzewam, że mocno się rozczarował, kiedy zobaczył po drugiej stronie drzwi mnie, a nie dostawcę chińszczyzny. 
- Cześć - mruknęłam nieśmiało, nie wystawiając twarzy spod szalika.
Rozejrzałam się po korytarzu i próbowałam odnaleźć wzrokiem swojego chłopaka. Głosy roześmianych męskich gardeł zaprowadziły mnie do kuchnio-palarni połączonej z salonem. Stanęłam obok blatu i oparłam się o niego jednocześnie uważając, żeby zająć jak najmniejszą powierzchnię i tym samym nie pobrudzić płaszcza. 
Zaraz za mną wkroczył kolega, który otworzył mi drzwi. Chwycił krzesło spod stołu i bezceremonialnie na nim usiadł.
- Gdzie Darek? - zapytałam.
Dopiero teraz cztery głowy popatrzyły w moim kierunku. Wśród znanych mi chłopaków znajdował się jeszcze jeden, który niespecjalnie zwracał na mnie uwagę. Z resztą, co ja się oszukuję. Żaden nawet nie patrzył w moją stronę, ale jeden zdobył się na odrobinę przyzwoitości, żeby poinformować mnie, że ciągnęli zapałki i wypadło na Darka, że to on idzie po chińszczyznę. 
Opuściłam zadymioną kuchnię i usiadłam na za skrawku rozłożonego łóżka w salonie. Starałam się nie dotknąć starej pościeli, która okrywała trzy czwarte wersalki. Chłopakom z całą pewnością przydałaby się sprzątaczka. Z niesmakiem rozglądałam się po pomieszczeniu.
Darek pojawił się w progu w ciągu dwóch minut. Ściągał buty w korytarzu – krok, na który nigdy bym się nie odważyła – pocierając jedną nogą o drugą. W rękach miał dwie duże reklamówki wypełnione chińskim żarciem na wynos. Kiedy mnie zobaczył, lekko się uśmiechnął, ale wyminął mnie bez słowa i skierował się do kuchennej części pokoju, od którego dzieliła go stara zasłona. 

Chwilę po tym, odsłonił zasłonę wpuszczając kłęby dymu papierosowego. 
- Chodź do nas, mała!
No więc poszłam. Niechętnie, ale podniosłam się z wersalki i wpakowałam się prosto pod silne ramię mojego chłopaka. Ten w odpowiedzi pocałował mnie w czubek głowy, a potem powiedział. 
- Wiedziałem, że przyjdziesz.
I to nie była rzecz, którą z całą pewnością chciałam usłyszeć. Żadnego przepraszam, żadnych kwiatów, trochę chińskiego żarcia i pewność, że przyjdę zawsze, choćby nie wiem jak bardzo mnie skrzywdził. 

- Może przedstawisz mnie nowemu koledze? - zapytałam, próbując zmienić temat.
Wprawdzie nie znałam imion jego trzech najbliższych kumpli i niespecjalnie mnie one interesowały, ale gdybym do kolejnej osoby miała się zwracać, na „hej, ty” to był oszalała. Poza tym to był idealny pretekst, żeby nie patrzeć w oczy Darkowi nie dawać się całować. Ciągle czułam smak Maćka na ustach i nie chciałam się nim dzielić z nikim. Nawet z własnym chłopakiem. 

- A, to jest Bola – powiedział beznamiętnie.
Bola nawet nie popatrzył w naszym kierunku. Rozpakowywał chińszczyznę i wbijał się widelcem w gorący makaron, nosem wypuszczając gęsty dym papierosowy.

- Hm, Bola bo pochodzi z Bolonii czy Bola bo przepada za spaghetti? - starałam się rozładować napięcie.
Jednak Bola ciągle interesował się nitkami makaronowymi wyciągniętymi na długość ręki i przeżuwał kurczaka wraz z pędami bambusa.  
- Bola bo ma na imię Bolesław. Widzisz, Mała, nie tylko twoi rodzice świetnie bawili się przy wymyślaniu imion dla dzieci – i roześmiał się w głos, aż jego świta popatrzyła na to co robimy.
Tak, wiem. Nabijanie się z mojego imienia było dla wszystkich bardzo łatwym wyjściem, kiedy robiło się niezręcznie i dobrze było rozładować atmosferę. To właśnie dlatego od kilku lat przedstawiałam się po prostu  - Ana. Ana jako skrót od Anka, albo Anka, kiedy ktoś był na tyle niekompetentny, żeby nie móc zgubić jednej litery. Anna to było moje drugie imię, które odziedziczyłam po mamie. Moje pierwsze, czyli Franciszka, to był pomysł sfrustrowanych osiemnastolatków, którzy zaczęli brać życie na poważnie, i stwierdzili, że poważnie imię to dobry start. Zupełnie zapomnieli o tym, że żyjemy w dwudziestym pierwszym wieku i że Franciszka to imię dla prababki, a nie dla noworodka. Już od małego nauczyłam się, że przedstawianie się pierwszym imieniem nie przynosi nic dobrego, dlatego dla wszystkich jestem Anką, a moje prawdziwe imię jest świetnym rodzinnym dowcipem. Rozumiecie: Frana-Ana, ha, ha, ha. 
Nienawidzę być Franą-aną. 
I wszyscy o tym wiedzą. Nawet mój chłopak, który jest na tyle idiotyczny, żeby wspominać moje imię przy znajomych. 
Walnęłam go z całej siły łokciem w żebra i odsunęłam się za kotarę, żeby nie musieć na niego patrzeć. 
- Mała, bądź miła – upomniał mnie Darek, kiedy skończył rozmasowywać sobie potłuczone kości i odsłonił jedną ręką brudną zasłonę.
- Jestem miła – odparłam. Założyłam ręce. Ciągle stałam odwrócona do niego plecami. 
Darek popchnął mnie przed siebie i szczelnie zasłonił za nami kotarę. Potem zaprowadził w głąb pokoju, żeby mieć pewność, że żadne z jego kolegów tego nie usłyszy. 
- Bola miał ciężki okres w życiu i musieliśmy go przygarnąć – wyjaśnił. - Dziewczyna go zdradziła, więc się wyprowadził i nie miał gdzie się zatrzymać... Nie mógłbym zostawić kumpla na pastwę losu, chyba rozumiesz, prawda?
Głośno przełknęłam ślinę. Dopóki się nie przyznasz, zdrada nie istnieje, próbowałam sobie wytłumaczyć. Zdobyłam się na niemrawy uśmiech. 

- Całe szczęście, że ty taka nie jesteś – nawiązał do zdrady, na co owsianka ścisnęła mi się w żołądku. - Taka dziewczyna to prawdziwy skarb.
Kiedy to powiedział, wziął mnie pod brodę i przysunął do siebie. Pocałował mnie delikatnie, a ja oddałam pocałunek chociaż nie miałam na to najmniejszej ochoty. 
- Poza tym, każda para rąk do organizowania imprezy weekendowej się przyda – powiedział, a jego oddech zatrzymał się na mojej szyi. 
Już prawie zapomniałam, że chłopcy za wszelką cenę chcieli pobić rekord w ilości osób, które zmieszczą się na jednym metrze kwadratowym i do tego będą się świetnie bawić. 
- Nawet już nie bierzesz pod uwagę naszego wspólnego wyjazdu, prawda?
- Mała, ale wyjechać możemy zawsze... Nie mogę zawieść chłopaków – powiedział. 
Albo nie miał zielonego pojęcia o tym jak bardzo zawodzi mnie, swoją dziewczynę, albo po prostu nie chciał tego przyjąć do wiadomości. Było mi tak potwornie przykro, że  poczucie winy jakie w sobie nosiłam przez cały dzisiejszy dzień, prawie ze mnie wyparowało. Dlaczego miałabym się przejmować facetem, który nie przejmuje się mną? 
- Poza tym, cieszę się, że przyszłaś.
Brzmiało to szczerze, ale w żaden sposób nie załatało wielkiej dziury, jaką po sobie zostawił. Prawie tak, jakby mi wyrwał serce i cisnął nim przez całą klatkę schodową, a ono toczyło się w dół, aż w końcu przy drzwiach wejściowych jakieś dziecko by na nie nadepnęło i pękłoby niczym mały balonik. Serce, nie dziecko. 
Dariusz Dębicki jeszcze nigdy tak bardzo nie afiszował się obojętnością do dziewczyny. A potem z oddzielonej części kuchennej zawołały go męskie głosy. Odsłonił kotarę i w sposób totalnie beznamiętny objął mnie ramieniem, po czym zaprowadził mnie do miejsca, gdzie kończono chińszczyznę. 
Totalna beznadzieja. Tym bardziej, że nie usłyszałam słowa „przepraszam”. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz