środa, 31 grudnia 2014

Tak, to nadal 27 października

To nie mogła być prawda. 
A przynajmniej ja nie przyjmowałam tego jako prawdę. Zdrada zaczyna być zdradą w momencie, gdy człowiek się do niej przyzna, albo... zobaczy na własne oczy. Podejrzewam, że wolałabym uniknąć tego spotkania, poza tym...
Hej, przecież nikt nie powiedział, że to był Darek.  
Próbowałam sama siebie przekonać do tego, że białe brudne trampki mogły równie dobrze należeć do jakiejkolwiek osoby na imprezie tak samo jak i do Darka. 
Przecież Darek nigdy by mi czegoś takiego nie zrobił. 
Z drugiej strony ja sama byłam przekonana, że nigdy w życiu nie skrzywdzę tego chłopaka, ale wystarczyło raz wyjść na miasto i eskortować rzygającą przyjaciółkę, żebym jednak zmieniła zdanie. 
Marysia początkowo nie wiedziała co się dzieje. Zastygłam bez słowa z telefonem w ręce, aż ekran zgasł i nie widziałyśmy już zupełnie nic. Złapała mnie za wyciągniętą koszulkę z batmanem i szarpnęła, aż w końcu poddałam się i poszłam za nią. Nawet nie próbowała pytać, czy nie mam ochoty tam zajrzeć i sprawdzić czy wszystko w porządku. 
Pewnie, z miłą chęcią wyciągnęłabym szyję, żeby zapytać: hej, jak się macie? Czy wszystko gra? Już widziałam siebie w momencie, jak upuszczam ciężki kamień ze sterty kamieni za ścianką działową na delikatną łydkę lafiryndy od czerwonych szpilek. 
Do mieszkania szłyśmy w totalnym milczeniu. Marysia nie skomentowała tego ani jednym słowem. Nie mogłam się się odezwać, bo czułam, że w momencie, gdy wypowiem chociaż jeden wyraz to zaleję się płaczem. A na to pozwolić sobie nie mogłam. 
Ludzie miewali gorsze problemy. Nie mieli co jeść, nie mogli chodzić, albo byli w ciąży nie z tym facetem co trzeba. To, że znalazłam buty swojego faceta o czwartej rano w piwnicy bloku, gdzie obywała się impreza, a dodatkowo dziewczynę leżącą obok niego i wydającą dźwięki, których chciałabym nie słyszeć... cóż, to było nic w porównaniu do zła tego całego świata, które mnie otaczało. 

Prawda? 
Zupełne nic. 
Więc dlaczego czułam się tak, jakby to mnie przygnieciono stertą kamieni? 
Jak w transie pokonywałam kolejne stopnie dzielące nas od mieszkania, a potem rzuciłam się na łóżko jeszcze w butach i pozwoliłam sobie zasnąć. 
Podejrzewam, że Marysia nie bardzo wiedziała jak ma zareagować na to co dzieje się na jej oczach, więc po prostu wzięła piżamę i poszła pod prysznic. 
A ja odpływałam i zalewałam się łzami jednocześnie. I jeszcze myślałam o Maćku. Przez ostatni czas byłam podzielona na dwie części, gdzie jedna kibicowała Darkowi a druga nieznajomemu, ale teraz... 
Byłam rozsypana na milion kawałków i nie mogłam sobie z tym poradzić. 

niedziela, 28 grudnia 2014

27 października, nadal

To, że ja uciekłam z miejsca zdarzenia to było nic. Prawdziwą traumę przeżywała Marysia, która zostawiła swojego narzeczonego z majtkami na szyi. Te majtki można było jeszcze jakoś wytłumaczyć, ale szminkę w kolorze fuksji na całym ciele już nie bardzo. Jeśli Maria chciała przekonać wszystkich, że dopiero co uprawiała gorący seks z Michałem Idealnym to można jej było pogratulować. Była wiarygodna jak nigdy. 

Wybiegliśmy z piwnicy z zupełnie innej strony. Ingerencja policji widocznie się opłaciła, bo na zewnątrz było stosunkowo cicho. Może dlatego, że mieliśmy czwartą nad ranem, a może dlatego, że większość imprezowiczów trafiła do aresztu albo do izby wytrzeźwień. Powoli świtało i było cholernie zimno. Przeklinałam się w duchu za to, że nie wzięłam ze sobą kurtki, ale co ja na to poradzę, że Termit mnie nie uprzedził. Och, przecież powinien był powiedzieć, że spędzimy pół nocy szlajając się po piwnicach, i że przydałoby się okrycie wierzchnie. 
Nieważne. 
Skierowaliśmy się w nieznane mi wąskie uliczki, ale Marysia co chwilę zatrzymywała nas i odwracała się, żeby zobaczyć, czy znaleźli Michała. 

- To może wy tu zostańcie, a ja zabiorę ją do domu? - zapytał Termit, kiedy po raz dwudziesty pierwszy robiliśmy postój na odległości stu metrów. - Nie mam nic przeciwko noszeniu dziewczyn na rękach, ale moje już powoli mdleją.
Zgodnie stwierdziłyśmy, że to wcale nie był taki głupi pomysł. 

- Świetnie. Wezmę taksówkę i jutro z rana wam ją dostarczę.
Karola po nagłym przebudzeniu w piwnicach i po szarpaniu się z nami, zupełnie opadła z sił. Teraz wisiała bezwładnie na rękach Termita, a jej nogi powiewały na wietrze wspomagane delikatnym bujaniem chłopaka. 
Pomyślałam o tym, jak bardzo jestem zmęczona. 
- Super – podsumowała Marysia i zaciągnęła mnie z powrotem po blok.
Powinnam się nauczyć, że pomysły tej dziewczyny nigdy nie prowadzą do niczego dobrego.   
Dwie godziny stania na rześkim porannym powietrzu na trawniku pokrytym rosą, to nie było to co powinna praktykować przyszła matką mająca w łonie nowe życie. 
Ściślej rzecz biorąc nie powinien tego praktykować nikt, kto nie ma ochoty spotkać się z pielęgniarkami na oddziale chorób układu oddechowego. Ale powiedzcie to Maryśce i jej potwornym wyrzutom sumienia, które chciały zabić nie tylko ją ale dobić też i mnie. 

- Nie wierzę, że go nie zabraliśmy ze sobą.
To wszystko działo się tak szybko, że nawet mi ciężko przychodziło zaakceptowanie tego, że jednak nie zostaliśmy tam i nie pojechaliśmy ze wszystkimi do szpitala, po czym policja nie odesłała nas do domu uprzednio informując o wszystkim rodziców.  
- Teraz już  nic z tym nie zrobimy – powiedziałam. - I mądrze byłoby po prostu pójść do domu.
- Ale chciałam go zobaczyć.  
- Mario, przysięgam na wszystko, że kiedy uciekaliśmy z piwnicy, oni już transportowali go do szpitala. 
- Nie widziałaś tego. 
- Bo nie miałam jak widzieć. Uciekaliśmy, pamiętasz? 
- Błagam – złapała mnie za ramię i ścisnęła naprawdę mocno a potem spojrzała na mnie błagalnym wzrokiem. - Tylko pójdziemy do piwnicy, sprawdzimy czy faktycznie go nie ma i wracamy do domu. Przysięgam. 
Jak mogłam odmówić młodej matce, która martwiła się o życie jej przyszłego potencjalnego męża (pod warunkiem, że wmówi mu, że jest ojcem jej dziecka)? 
Zakradłyśmy się do klatki schodowej. Na szczęście po interwencji policji nikt nie zamknął drzwi – w dalszym ciągu były przytrzymane kawałkiem płyty chodnikowej. W obdartej klatce schodowej znalazłyśmy jedne schody prowadzące w dół, więc optymistycznie założyłyśmy, że będą prowadzić do piwnic. 

Wygrzebałam z kieszeni telefon (jak dobrze, że nie przyszło mi do głowy zabrać na imprezę torebkę)  i  oświetliłam nam drogę. Teraz, kiedy adrenalina nieco opadła a zamiast niej całe ciało dygotało z zimna i ze zmęczenia, piwnice wyglądały jeszcze straszniej niż do tej pory. Wszystkie ściany obleczone były wielkimi pajęczynami i śmierdziało stęchlizną. 
Poświeciłam po ścianie w poszukiwaniu włącznika światła, a kiedy już go znalazłam, płytką paznokcia nacisnęłam guzik. Jak się można było spodziewać, żarówka była spalona. 
Szłyśmy więc przerażone i splecione rękami jak najlepsze przyjaciółki, które szukały nieprzytomnego narzeczonego jednej z nich i miałyśmy nadzieję, naprawdę miałyśmy nadzieję, że jednak go nie znajdziemy. Przesuwałyśmy powoli, a mdłe światło telefonu co chwilę nam gasło. 
Bardzo możliwe, że już dawno minęłyśmy miejsce, w którym zostawiłyśmy Michała. Wszystko wyglądało tak samo, więc ciężko było stwierdzić gdzie w ogóle się znajdujemy. Mogłyśmy równie dobrze stać na miejscu zdarzenia jak i jeszcze do niego nie dotrzeć. 
Co za idiotyczny pomysł, pomyślałam. 

- Czy możemy już wracać? - zapytałam półszeptem.
Marysia niespokojnie obróciła się dookoła własnej osi. 

- Ale ktoś tu jest – odparła z nutką zdenerwowania w głosie. 
- Nikogo tu nie ma – dla lepszego efektu poświeciłam telefonem po całej długości podłogi, bo jak dobrze pamiętałam, Michał leżał krzyżem na środku pomieszczenia.  
- Przecież słyszę – szepnęła. - Ktoś oddycha. Bardzo szybko, zresztą. 
- Może to ja? 
- Ciii. 
Próbowałam się wsłuchać w otaczającą nas ciszę, ale nie dotarły do mnie żadne niepokojące dźwięki. Już samo to, że stałyśmy we dwie w ciemnej piwnicy  o czwartej nad ranem w bloku mojego chłopaka było wystarczająco przerażające, żeby nie musieć się dopingować tego typu tekstami. 

- Poświeć tam – wskazała lewy róg pomieszczenia.
Posłusznie wystawiłam rękę na całą długość ramienia i skierowałam wątły strumień światła w lewy róg pomieszczenia. Zobaczyłyśmy wyburzaną ściankę działową za którą usypany został potężny kopiec z kamienia. 
- Przecież tam nic nie ma – szepnęłam.
- Podejdźmy bliżej. 
Niechętnie zrobiłam dwa kroki do przodu. Marysia cały czas trzymała mnie za ramię. 
Teraz wyraźniej było widać dziury w ściance działowej i co ważniejsze, słychać było przyspieszone oddechy. Zaskakująco równe przyspieszone oddechy. O czwartej nad ranem. W piwnicy. Wyobrażacie to sobie?! 
Zrobiłam jeszcze jeden krok do przodu i poświeciłam na dolną część kopca z kamienia. Ktoś, kto tam leżał z pewnością zdawał sobie sprawę z naszej obecności, ale niewiele go to obchodziło. 
- Zobacz, but – szepnęła moja przyjaciółka na ucho.
Podeszłam jeszcze bliżej i zobaczyłam  czerwoną szpilkę leżącą gdzieś na uboczu, a potem nagą damską stopę całą w kurzu. I to nie był jakoś specjalnie szokujący widok. Prawdziwym szokiem okazało się to co zobaczyłam kilka sekund później. Obok nagiej damskiej stopy leżała męska. I miała na sobie brudne, białe trampki. 

niedziela, 21 grudnia 2014

27 października, bardzo blady świt

- Nie osądzam was, ja po prostu zastanawiam się, co wam mogło strzelić do głowy – wyjaśnił Termit.
Usiadłam pod ścianą i położyłam Karolę na wyciągniętych nogach. Biedna, niczemu nie zawiniła. Była tylko na tyle nieszczęśliwa, żeby dobrać się do drinka Michała. Nie jej wina, że akurat w tej konkretnie szklance pływała sproszkowana tabletka nasenna. 
Boże, jeśli taki efekt człowiek mógł uzyskać po jednej tabletce to co by się stało, gdyby Marysia wrzuciła ich tam pięć? 
Staraliśmy się zachowywać cicho i nie włączać światła na klatce schodowej, żeby nikt nie wpadł na pomysł odwiedzenia ostatniego piętra. Z dołu słychać było wrzaski osób, które próbowały uciec z imprezy nie natykając się na policję. Najwyraźniej wtargnęli już do mieszkania. 
Nie powinnam przejmować się Darkiem, prawda? To w końcu jego impreza i on za nią odpowiadał. Jedyne czym należało się martwić to to, żeby nas nie znaleźli. A nawet jeśli znajdą,  żeby nie odkryli, że dosypałyśmy do drinków tabletki nasenne. Kiepsko wyglądała by taka adnotacja w moim życiorysie. Bardzo kiepsko. 
Poza tym, nasze matki by nas zabiły. I Ela też. A rodzice Michała już zadbali by o to, żebyśmy nie miały po drodze do nieba, kiedy już nasze matki rodzicielki nas wykończą. 
Beznadziejna sprawa. 

- Co zamierzasz mu powiedzieć? - przerwałam ciszę wyraźnym szeptem.
Marysia i Termit odwrócili się w moją stronę. Chłopak dotychczas wspinał się na palcach, żeby przez małe okienko w ścianie obserwować sytuację na zewnątrz. Widział bardzo niewiele, ale bał się otworzyć okno, żeby nie wzbudzać najmniejszych podejrzeń. Nawet ja, z pozycji siedzącej, widziałam migające niebieskie i czerwone światła gdzieś w oddali. Zorientował się, że mówię do Marysi, więc wrócił do wyglądania na zewnątrz. 

- Jeszcze nie wiem – odparła, kiedy upewniła się, że Termit na nią nie patrzy.
- Ciągle zamierzasz  mu wmawiać, że uprawialiście dziki seks? 
I chociaż dokoła panowała zupełna ciemność, niemal widziałam jak Marysia piorunuje mnie spojrzeniem. 

- Jesteście nienormalne – skwitował Dorian. W dalszym ciągu patrzył w okno.
- I wzajemnie – odparłam. - Nie możemy zmienić wersji zdarzeń i powiedzieć, że ktoś wsypał mu coś do drinka? Po prostu? 
- Ana, to moja ostatnia nadzieja – szepnęła. - Nie mogę się wycofać, nie teraz, kiedy pierwsza część się udała. 
- A co zrobisz, jak policja nas złapie? 
- Nie złapie. 
- Dobra dziewczyny, czas na nas.  
Chłopak zeskoczył z podwyższenia i zabrał z moich nóg Karolę. Jak na osobę, która nie przepadała za tą dziewczyną, traktował ją powyżej standardów. Nosił na rekach niczym księżniczkę i czasem nawet poprawiał głowę, żeby nie wisiała tak bezwładnie, tylko opierała się o jego ramię. 
Nacisnęłam guzik przywołujący windę. 
Termit wszedł do środa i poczekał, aż we dwie wciągniemy Michała. Sztuczne światło windy początkowo nas oślepiło. Kiedy odzyskaliśmy zdolność widzenia, Termit nacisnął guzik przy poziomie -1. Zamrugałam kilka razy zanim obraz mi się wyostrzył a biało-niebieskie kropki przed oczami zupełnie zaniknęły. 
Marysia spłonęła rumieńcem. Zorientowałam się o co chodzi dopiero w momencie, kiedy Termit zaczął niebezpiecznie chichotać, a krótkie włosy Karoli podskakiwały razem z jego ramionami. 
W  lustrze windy odbijała się nieprzytomna twarz Michała Idealnego. Z wysokości jego policzków schodząc po szyi w dół do rozpiętej koszuli, chłopak był oznaczony stemplami w kolorze fuksji. To jeszcze  nic, na jego szyi wisiał kawałek koronkowego materiału, a rękawy koszuli były brudne od szminki i idealnie pomięte. Z kieszeni wychylał się gigantyczny czarny kolczyk Marysi. Wodząc wzrokiem w dół, zobaczyłam rozpięte spodnie i sama zaczęłam się rumienić.  

- Błagam, powiedz, że to nie twoje majtki – syknęłam, wskazując na kawałek koronki przy jego szyi. Musiałam odwrócić wzrok od rozpiętych spodni. 
- Owszem, ale niedzisiejsze – dumnie odparła w akcie obrony.  
Termit roześmiał się na głos. 
Maria Andruszek złapała Michała Idealnego za ramiona i wpiła się w jego nieprzytomne usta, rozsmarowując szminkę na  połowie jego twarzy. Cały czas wpatrywała się w Termita, który przestał chichotać i któremu teraz zbierało się na wymioty. 

- Mogę tak cały dzień, więc lepiej mi więcej nie podpadaj – burknęła. Przetarła czarnym rękawem bluzki swoje usta i tym samym ściągnęła z nich cały kolor.
Michał wyglądał, jakby zaatakowało go stado dziewic a on był jedynym osobnikiem płci męskiej w odległości kilkuset metrów. 
Winda zjechała na sam dół, a my odetchnęliśmy z ulgą. Naprawdę niewiele brakowało, żeby wpakować się w kłopoty. To znaczy, już i tak mieliśmy kłopoty. Uśpiliśmy naszych przyjaciół i teraz musieliśmy ich jakiś cudem przetransportować do domu mając nadzieję, że naprawdę TYLKO ŚPIĄ. I, że nie zrobią z tego znowu jakieś dużej sprawy. Gdyby to mnie spotkała taka sytuacja to pewnie bym się wkurzyła, ale tym razem ze względu na okoliczności, nie mieliśmy wyjścia. A Karola napatoczyła się przez zwykły przypadek. 
- Cicho – szepnął Termit. Trzymał telefon w dłoni i próbował oświetlić drogę, ale niosąc dziewczynę na rękach nie było to takie proste.
Winda zjechała prosto do piwnic bloku, w którym mieszkali chłopcy. Mięliśmy szanse na to, że przeczekamy w spokoju jakiś czas, a potem dostaniemy się do mieszkania, pójdziemy spać, wstaniemy i o wszystkim zapomnimy. Problem mógł stanowić jedynie Michał, który, cóż, nie był w najlepszej formie. Marysia włożyła bardzo dużo serca w to, żeby doprowadzając go do takiego stanu. Podejrzewałam, że szminka z kołnierza i mankietów za nic w świecie się nie spierze. 

Nie wiedziałam jakim kłamstwem moja przyjaciółka chce go nakarmić, ale było to w tym momencie najmniej ważne. 
- Zostaw nam Karolę i zajmij się Michałem – prychnęłam.
Jego stopy głośno szurały po nierównej powierzchni. 
- Ciii!
Razem z Marysią stanęłyśmy w miejscu. Dorian schował telefon i otoczyła nas gęsta ciemność. 
- Słyszałem coś – szepnął.
Ja słyszałam jedynie odgłos szurających stóp Michała i nasze oddechy. 
Termit położył Karolę na ziemi, tak, że opierała się o moje nogi. Świetnie, miałam na plecach dryblasa i w pół rozebraną dziewczynę u stóp. Potem wrócił się, żeby sprawdzić, czy ktoś nas śledzi. 
- Zaraz wracam – dodał.
Marysia pogłaskała kark Michała ręką i przysunęła policzek do jego policzka. 
- Nie wydaje ci się, że oddycha nie tak jak trzeba? - zapytała prawie bezgłośnie.
- Proszę, nie każ mi tego sprawdzać. 
- Raz oddycha miarowo, a potem jak szalony, a potem znowu przestaje. 
- Jesteś przewrażliwiona, nic mu nie będzie. 
Siedzenie w ciemnej piwnicy z dwiema nieprzytomnymi osobami już samo w sobie było przerażające. Marysia mogła nam oszczędzić dodatkowych wrażeń. 
- Po prostu się martwię...
Poczułam coś w okolicach stóp. 
- Myślisz, że tu są szczury? - zapytałam. Powoli zaczynałam panikować.
- Miejmy nadzieję, że nie, bo wtedy zachowuje się jak szalona – odparła. 
Z tonu jej głosu wynikało, że trochę boi się tego co zaraz powiem. 

- Coś poczułam na stopie. 
- Nie. To nie może być szczur – próbowała przekonać sama siebie. 
Ale coś w okolicach moich nóg znowu się poruszyło. I jeszcze raz. I znowu. W końcu otaczającą nas ciemność przerwał przerażający krzyk. 
Przysięgam, podskoczyłam na wysokość jednego metra. Ciężar, który miałam na łydkach odkleił się i nie wiedziałam czy powinnam zapłakać czy może też zacząć krzyczeć. 
Na szczęście Marysia zachowała trzeźwość umysłu. Przerzuciła mi całe ciało Michała na plecy, a potem kucnęła i wbiła przedramię w usta rozwrzeszczanej czarnulki. 
Nie przewidziała tego, że Karola może być przerażona tym, że znajduje się w ciemnym miejscu, na podłodze z kamienia i że ktoś zatyka jej usta ramieniem. Zamachnęła się i uderzyła mnie łokciem w piszczele, aż wydałam z siebie jęk rozpaczy. Marysia odskoczyła i szarpnęła za sobą Michała, a ja straciłam równowagę i poleciała do tyłu. Blondynka zatrzymała się na ścianie, Michał poleciał na ziemię, a ja wylądowałam na nim. Karola nie przestawała krzyczeć. 
Głośno przeklinając, dołączył do nas Termit i pierwsze co zrobił to oświetlił sobie drogę, a potem rzucił się na Karolę. Zasłonił jej usta dłonią i docisnął do siebie. 

- Karola, uspokój się. To ja – powiedział, a ona zaczęła wierzgać nogami. - Marysia i Ana też tu są – nasze imiona zadziałały na nią uspokajająco. -  Musisz być cicho, bo nie mogą nas znaleźć, chyba, że chcesz żebyśmy musieli tłumaczyć twojej mamie dlaczego prowadzi nas do domu policja...
Czarnulka uspokoiła się na tyle, że Termit mógł odjąć jej dłoń z ust. 

- Co się stało? Gdzie jestem?
Dorian poświecił w naszym kierunku mdłym światłem telefonu komórkowego i zobaczył, że  Michał leży na ziemi, a nad nim klęczę ja i Marysia. 

- Michał, obudź się – lamentowała dziewczyna. - Proszę, obudź się...
Tyle, że Michał nie dość, że był naszpikowany tabletkami usypiającymi to jeszcze rypnął głową o kamienną posadzkę. 
Jeśli był jakikolwiek przerażający moment w ciągu tej nocy to ten zdecydowanie wyprzedzał wszystkie inne w rankingach. 

- Musimy stąd iść – zarządził Termit.
- Oszalałeś? Przecież go tutaj nie zostawię! Musimy go zabrać do szpitala, natychmiast! - wrzasnęła Marysia. 
- Ale oni zaraz tu będą. Byli niedaleko jak tu schodziliśmy i z pewnością usłyszeli jak się darłyście. 
- Ty naprawdę  myślisz, że zostawimy tu Michała? - zapytałam. 
Trzęsły mi się ręce ze strachu. Przygniotłam go własnym ciężarem. Mogłam go przecież poważnie skrzywdzić. 
Termit podszedł do Marysi i objął ją ramieniem. 
- Jak go znajdą, to od razu zabiorą do szpitala.
- Będzie miał przez nas kłopoty. 
- Nikt nie musi wiedzieć, że przez nas się tutaj znalazł. 
- Ty egoistyczny dupku! - wrzasnęła.
- Maryśka, jeśli cztery osoby mogą obejść się bez problemów to dlaczego z tego nie skorzystać? Po co mamy całą ekipą podawać się na tacy?
- Spróbujmy go podnieść – zaproponowałam, ale  Marysia zatrzymała mnie ręką, jeszcze zanim cokolwiek zrobiłam. 
- Nie. Może być ranny. Nie możemy go ruszać... 
- To jak go chcesz stąd zabrać pani wszystkowiedząca? - przedrzeźniał ją Termit. 
Marysia wstała, przeszła kilka kroków do wyjścia i krzyknęła z całej siły:
- Pomocy! Tu jest ranny, pomocy!
Termit wziął półprzytomną Karolę na ręce, ja chwyciłam jego telefon i ruszyliśmy biegiem. Maryśka poczekała aż usłyszy odgłos zbliżających się stóp i dopiero wtedy do nas dołączyła. 

czwartek, 18 grudnia 2014

27 października, blady świt

Odetchnęłam z ulgą, kiedy drzwi windy zasunęły się za nami. Musiał stać się cud, skoro winda była pusta. Albo po prostu policja zgarnęła jeżdżącą imprezę już na wstępie. 

Kiedy wrzucaliśmy ciało Michała Idealnego do zasyfionej windy, już słychać było policyjny radiowóz, a wszyscy którzy świetnie bawili się na klatce schodowej zaczęli uciekać w popłochu. Właściwie... czy my mieliśmy jakiś plan? Cokolwiek? Czy w dalszym ciągu działaliśmy na bieżąco? 

- Jedziemy na samą górę, czekamy aż policja wtargnie do mieszkania a potem zjeżdżamy do piwnic i mamy nadzieję, że nikt nie wpadł na ten sam pomysł co my...
Mówiąc to, Termit odłożył Karolę na podłogę i wcisnął przycisk dziesiątego piętra. Zsunęłam się po ścianie na ziemię. To zdecydowanie nie był odpowiedni moment, żeby pytać co stało się pomiędzy nim a Karolą, ale definitywnie ostatni czas, żeby powiedzieć mu dlaczego targamy za sobą nieprzytomną przyjaciółkę i narzeczonego Marysi. Dziwne, że jeszcze o to nie zapytał. 

- Hm, zanim zaczniesz nas osądzać – zaczęłam, patrząc na Marysię, która kuca nad Michałem – musisz wiedzieć, że to co zrobiłyśmy to była ostateczność...
- Po jaką cholerę upiłyście Karolę i tego lalusia? 
- Niezupełnie upiłyśmy, a Karola znalazła się w złym miejscu i w złym czasie, jak zwykle zresztą... 
- Czy możemy pogadać o tym później? - wtrąciła Marysia. Odwróciła się w naszą stronę. - Michał oddycha nieregularnie – powiedziała zmartwiona. 
- Co wy mu dałyście? - zapytał podejrzliwie. Termit złapał się za głowę i autentycznie zaczął się martwić. 
- Dorzuciłyśmy mu do drinka tabletki nasenne – krótko wyjaśniła.
- PORĄBAŁO WAS? - wrzasnął. - Wystarczy, że masz wadę serca i tabletki połączone z wódką zaprowadzą cie prosto do grobu! 
Może rzeczywiście nie byłyśmy najlepsze w przewidywaniu skutków naszych działań. Durny pomysł Marysi. Jeśli zajmiemy elegancką celę w więzieniu to wyrzuty sumienia ją zabiją i ja już o to zadbam. 

- Karola wypiła jedną porcję – przypomniałam wszystkim zgromadzonym i nachyliłam się, żeby posłuchać jak oddycha.
Nie miałam zbyt dużego doświadczenia w tych sprawach i jako lekarz sprawdzałam się jedynie na oddziale dziecięcym w moim pokoju, kiedy robiłam wirtualne szczepionki moim lalkom, a było to gdzieś w podstawówce. Termit odsunął mnie ramieniem i kucnął nad Karolą. 

- Wszystko w porządku – skwitował.
Winda wydała z siebie charakterystyczne stękniecie i znaleźliśmy się na dziesiątym piętrze. 

niedziela, 14 grudnia 2014

26 października, koło północy

Michał Idealny wyglądał perfekcyjnie na tle niewysportowanych i źle uczesanych nieznanych mi kolegów Darka. To znaczy, zgadywałam, że to koledzy Darka. Byli kolejnymi gośćmi na imprezie, a ta z kolei, to znaczy impreza, powoli przenosiła się na świeże powietrze. Byłam przekonana, że prędzej czy później policja nas odwiedzi. Sąsiedzi nie mogą  być aż tak bardzo cierpliwi, żeby wysłuchiwać elektrycznych składanek przez całą sobotnią noc. 

Marysia postawiła przed Michałem dwa drinki z kawałkami cytryny i pogłaskała go po głowie. Szklankę bez cytrusów oplotłam dłońmi. Powoli sączyłam swojego drinka. 
W tym momencie potrzebowałam alkoholu jak niczego innego na tym świecie. Dopiero co dopuściłam się potwornej zbrodni na narzeczonym mojej przyjaciółki i dodatkowo musiałam na to wszystko patrzeć. 
Co mi strzeliło do głowy, że w ogóle się na to zgodziłam? 

- Zrobiłyśmy z Aną coś pysznego – powiedziała Marysia i wcisnęła w dłonie chłopaka jedną ze szklanek.

Michał był zajęty rozmową o sportowych wozach i o tym, że kolor czerwony na karoserii nie jest gejowski a tak w ogóle to tolerancja na tym świecie powoli zanika chociaż każdy powinien mieć prawo do własnych przekonań. 

Skąd ona wytrzasnęła tego faceta? 
Narzeczony sączył drinka bez większego entuzjazmu, bo ekscytował się wolnością słowa i czerwoną karoserią. 
Marysia była zdenerwowana. 
Ja chyba też, bo inaczej nie szczękałabym zębami o szklankę. 
Dziewczyna wstała i machnęła na mnie ręką. Bez namysłu poszłam za nią ściskając swojego drinka w dłoni. 
- Nie wiem co mam robić – wyznała.
- Przepraszam, ale że co? - zapytałam. - Dałyśmy mu środki nasenne, a teraz mi mówisz, że nie wiesz co masz robić? 
- Musimy go stąd zabrać. 
- Chyba, że chcesz zgwałcić swojego faceta na oczach wszystkich tutaj... 
- Gdzie mamy go zabrać? - wpadła w panikę. Chodziła w te i z powrotem po korytarzu, gdzie było już i tak zbyt duże zaludnienie, żeby od razu tak szaleć i się przesuwać, a do tego jeszczde myśleć na głos. 
- Nie przemyślałaś tego? 
- Miałam nadzieję, że zostawili w mieszkaniu chociaż jedno łóżko. 
= Naprawdę chciałaś to z nim zrobić przy wszystkich, prawda? 
- Inni nie mają z tym problemu – zauważyła.
- Czy jesteś aż tak sfrustrowana, żeby przeżyć swój pierwszy raz z facetem na pijackiej rekordowej imprezie, gdzie nawet nie ma gdzie usiąść? 
- Ekhmn – Marysia odchrząknęła, a ja przypomniałam sobie, że to nie miałby być jej pierwszy raz.
- Przecież to się nie uda – powiedziałam. 
Nie miało prawa się udać... 

- Ana, wymyśl coś, błagam – jęknęła. 
Wymyśliłam. Według mojego planu tworzonego na szybko, Michał miał wypić dwie szklanki diabelskiego płynu i zacząć czuć się zmęczonym (a przynajmniej taką miałam nadzieję, bo dwie tabletki nasenne w połączeniu z alkoholem mogły równie dobrze wpakować go prosto do szpitala, co do grobu). Marysia miała wtedy wyciągnąć od niego kluczyki do samochodu i zawieźć do naszego mieszkania. Musiała tylko położyć go w swoim łóżku, a rano wysilić się na historyjkę o tym, jak to spędzili ze sobą cudowną noc. 

Plan był świetny. Bez dwóch zdań. Nie brał pod uwagę tylko kilku rzeczy. 

Między innymi tego, że kiedy wrócimy do kącika w którym siedział Michał z kolegami zobaczymy Karolę. 
Trzymającą w ręku szklankę. Z cytryną. 
I to w dodatku pustą. 
Nie zdążyłam krzyknąć, bo Marysia wbiła mi paznokcie w nadgarstek. 
- Wszystko pod kontrolą – powiedziała do mnie, a potem ruszyła przed siebie na wysokich obcasach i zajęła miejsce na poduszce obok Karoli.
NIC NIE BYŁO POD KONTROLĄ, zupełnie nic. 
Czarnowłosa przyjaciółka miała rozmazany tusz do rzęs i nieobecny wzrok. Była już wystarczająco pijana, żeby z trudem utrzymywać równowagę, więc tabletka nasenna była jej zupełnie zbędna. 
- Co ze mną nie tak? - zapytała niewyraźnie.
Wszystko jest w jak najlepszym porządku – powiedziała radośnie Marysia, jakby samą siebie chciała przekonać o tym, że faktycznie wszystko jest w porządku. 
- Czy coś się stało? - zagadnęłam. 
Próbowałam ułożyć w głowie plan b. Zrób coś, Ana, zrób coś... 
- Wiesz, ja naprawdę nie wiem co oni wszyscy w tobie widzą... - bulgotała. - Termit całował mnie w taki cudowny sposób, a potem powiedział: zawsze cię pragnąłem... 
- Więc w czym problem? - zapytała Marysia ze sztucznym uśmiechem. Powoli zaczynała zdawać sobie sprawę z tego, że jesteśmy w beznadziejnej sytuacji. 
Karola rozłożyła nogi obleczone w poszarpane rajstopy niczym marionetka. 
- Zawsze cię pragnąłem, Ana.
Nie zrozumiałyśmy. Zamrugałam oczami, ale w dalszym ciągu nie docierałdo mnie sens tych słów.
- Dorian powiedział: zawsze cię pragnąłem, Ana – wyjaśniła tak naprawdę niewiele wyjaśniając.
Termit najwyraźniej bawił się świetnie kosztem mojej przyjaciółki. To była już najwyższa pora, żeby powiedzieć jej, że chłopak nie jest jej wart. 
- Karola, za chwilę pojedziemy do domu i jutro o tym porozmawiamy, dobra? Przy owsiance. Owsianka rozwiązuje wszystkie problemy tego świata – złapałam ją za ramiona i lekko potrząsnęłam. 
Zero reakcji. 
Marysia zerkała na swojego chłopaka kątem oka. Zaczynał tracić koncentrację i zachowywać się dziwnie. Mówił rzeczy niemające sensu i robił się na tyle śpiący, żeby zacząć nas tym niepokoić. Pijany i śpiący, rozumiecie. Jesteśmy na czwartym piętrze, a chłopak waży więcej niż my we dwie razem wzięte. W windzie trwa druga impreza i nikt nie powiedział, że zostaniemy ciepło przyjęte na biesiadzie przy nalewkach babuni, zwłaszcza, że ciągniemy za sobą dorosłego faceta. 
- Termit. Znajdź Termita – zarządziła Marysia.
Odłożyłam Karolę na bok, tak, żeby oparła się o Marysię. Wyglądała jak pijana dziewczyna, którą zajmują się przyjaciółki. Nie budziła sensacji bo takich jak ona w tym mieszkaniu było na pęczki. 
Musiałam znaleźć Termita, Doriana, czy jak mu tam było. Natychmiast. 
Przecisnęłam się między roznegliżowanymi dziewczynami. Musiałam torować sobie przejście łokciami, więc zaraz za mną posypały się niepochlebne komentarze. Miałam to gdzieś. Musiałam go znaleźć. 
Wtedy ktoś złapał mnie od tyłu za ramię i bez cienia delikatności obrócił w swoją stronę. 
- Szukałem cię, mała.
Darek był kompletnie pijany i podtrzymywał się na moim ramieniu, żeby nie upaść. 
- Porozmawiamy później, muszę... - zaczęłam, ale wiedziałam, że to bez sensu.
Chłopak mnie nie słuchał. Chwiejącym się krokiem podszedł jeszcze bliżej, tak, że czułam jego śmierdzący alkoholem oddech. Próbował objąć mnie ramionami. 
- Nie dotykaj mnie – powiedziałam.
Uśmiechnął się i zamiast się odsunąć -  moje słowa potraktował jako zachętę, bo jego spierzchnięte usta niebezpiecznie zbliżały się w moim kierunku. 
- Wiesz mała, kręcisz mnie jak jesteś taką złośnicą – powiedział przeciągając słowa.
Ostatnią rzeczą na jaką miałam ochotę to całowanie się z moim chłopakiem, który jest zalany w trupa na własnej rekordowej imprezie. 
- Darek, odsuń się, bo będę krzyczeć – zagroziłam.
Tym razem się roześmiał i szarpnął mnie za ramię. Mocno. Zbyt mocno jak na kochającego chłopaka. Zbyt mocno nawet na osobę, która po prostu szanuje druga połowę i na tyle mocno, żebym w przypływie odwagi go odepchnęła. 

Boże, co ja zrobiłam?
W tym momencie przede mną z ziemi wyrósł Termit. Nawet się nie spostrzegłam, kiedy zakrył mnie swoim ciałem. 
Wszystko działo się w tempie przyspieszonym.
Darek zatoczył się kilka razy, ale w końcu złapał równowagę. Zanim stanął naprzeciwko Doriana, zmarszczył brwi, jakby zastanawiając się co się dzieje. A potem wziął rozbieg i zaatakował go – widocznie postawił na to, że to on go popchnął. Jego dziewczyna przecież nie mogłaby tego zrobić. 
Taa.
Termit miał dużo lepszą koordynację ruchową, bo bez problemu odparł atak, a potem pchnął Darka w kąt, jakby ważył dwa kilogramy, a nie siedemdziesiąt. Już chciałam podbiec i zobaczyć, czy wszystko w porządku, ale Termit odwrócił się do mnie przodem. 
Nad jego ramieniem widziałam jak do Darka podbiega jego świta i kilka zaciekawionych dziewczyn. 
- Muszę zobaczyć, czy nic mu nie jest – jęknęłam. 
Termit zagrodził mi przejście ręką, a ja próbowałam się przez niego przebić. Bezskutecznie. 
- Musimy stąd wyjść. Natychmiast.
Nie zdążyłam zapytać dlaczego, bo Termit objął mnie w pasie i wyprowadził z salonu na korytarz. Odwróciłam głowę, żeby sprawdzić co z Darkiem, ale zobaczyłam tylko plecy jednego z jego kumpli. 
- Gdzie reszta?
Wskazałam mu mały pokój, w którym siedziała Marysia, uśpiona Karola i nieprzytomny Michał. No i jakieś dwadzieścia pięć obcych mi osób. 
Zrozpaczona Marysia szukała nas wzrokiem. Zdążyła się pozbyć chłopaków z którymi zawzięcie dyskutował jej narzeczony i teraz próbowała utrzymać równowagę obejmując Michała i Karolę jednym ramieniem. Dopadliśmy ją w tym samym momencie. Termit podniósł czarnulkę i zarzucił jej ręce na szyję, a potem wziął ją ramiona. 
- Zaraz przyjedzie tu policja – zakomunikował, a ja miałam ochotę krzyknąć „a nie mówiłam?”.
- Skąd wiesz? - zapytała Maria. 
Obie próbowałyśmy podnieść Michała do pozycji stojącej. Chłopak miał zamknięte oczy, oddychał miarowo i był tak ciężki, że miałyśmy z tym spory problem. 
- Przed chwilą otworzyłem drzwi sąsiadce z dołu i powiedziała, że policja już jedzie, więc jej już wszystko jedno czy zaczniemy być cicho czy nie.
- Muszę powiedzieć Darkowi... - zaczęłam. 
- Jemu nie zrobi to najmniejszej różnicy. Jest pijany jak biszkopt. 
Uniosłam pytająco brwi. Niektóre teksty Termita przyprawiały mnie o dreszcze. Jak biszkopt? Jak można być pijanym jak biszkopt? 
- Ana, przyłóż się trochę – wyjęczała Marysia. Michał zjeżdżał z jej wątłych pleców. 
Zreflektowałam się i wzięłam część nieprzytomnego chłopaka na swoje ramiona. Pachniał drogimi męskimi perfumami i świeżo wypraną koszulą. 
Termit z Karolą przelewającą mu się przez ramiona wyszedł z mieszkania zostawiając drzwi szeroko otwarte. Resztkami sił wytargałyśmy Michała z pokoju na korytarz. Ciężkie rockowe brzmienia wyleciały za nami i pofrunęły w dół klatki schodowej. Nic dziwnego, że sąsiedzi zaczęli się pluć. Klatka schodowa była kolejnym punktem imprezy i to tam odbywały się największe toasty. Obawiałam się, że zwykła interwencja policji nie wystarczy do okiełznania rekordowej imprezy mojego chłopaka. 
Dorian przecisnął się przez przypadkowy tłum osób i ruszył schodami do góry. Popatrzyłyśmy na niego z ironicznym uśmiechem, bo niby jakim cudem miałyśmy z Marysią wtargać Michała na górę, skoro ledwo przesunęłyśmy się z nim po płaskiej powierzchni. Chłopak odłożył Karolę na ziemię, przywołał windę z piętra piątego i zbiegł, żeby nam pomóc. 
W myślach błagałam o to, żeby winda była pusta i żebyśmy nie musieli użerać się z imprezą, która prawdopodobnie w dalszym ciągu kursowała między piętrami bloku. Impreza, bo nalewki pewnie już dawno nie było. 

środa, 10 grudnia 2014

26 października, kilka minut później

Nie zdążyłam przekroczyć progu mieszkania, a już czyjś język władował mi się do gardła. 
Przysięgam, gdyby nie to, że poznałam Darka po butach (brudne białe trampki) to odwinęłabym mu z półobrotu i pozwoliła stoczyć się ze schodów niczym sklepowy manekin. 
- Kochanie, dobrze, że już jesteś.
Maryśkę z Michałem Idealnym i Karolę z Termitem zgubiłam gdzieś między ludzkimi ciałami rozłożonymi na klatce schodowej. 
Nie myślcie sobie, że tak łatwo było się dostać na czwarte piętro. Okazało się, że część imprezy przeniosła się do windy, gdzie towarzystwo zjeżdżało z samej góry na sam dół popijając własnoręcznie robioną nalewkę i śpiewając wiejskie przyśpiewki. 
Kolejna część imprezy to ta ciągnąca się od drugiego piętra w górę. Tutaj, jak się później okazało, znalazła swoje miejsca ta bardziej kulturalna część zaproszonych gości, bo zachowywali się na tyle cicho, że sąsiedzi nie mieli nic przeciwko. Nawet nie chciałam wiedzieć co robili tak naprawdę przy zgaszonym świetle, skoro ze sobą nie rozmawiali. 
I centrum: czyli mieszkanie numer 46. Alkohol lał się strumieniami i przepływał między czipsami rozrzuconymi po podłodze. Machnęłam do Darka i bezgłośnie powiedziałam, że nic nie słyszę. Ciągle coś do mnie mówił, ale zbyt dużo działo się dookoła, żebym mogła się na tym skupić. 

Chłopak nachylił się do mnie, ale szybko zrezygnował. Wyciągnął mnie za rękę na klatkę schodową i zaprowadził na półpiętro (tam, gdzie kolejny odłam imprezy nie zdążył się jeszcze przenieść) . 

- To niesamowite! - powiedział. - Jest tu jakieś sto pięćdziesiąt osób, licząc ekipę w windzie!
- Powinnam ci pogratulować? 
- Jeszcze nie – objął mnie ramieniem i docisnął do siebie. - Na facebooku udział w wydarzeniu wzięło ponad 300 osób. Chyba powinienem zapytać sąsiadów z prawej, czy będą mieli coś przeciwko, jak rozciągniemy imprezę na ich terenie. 
- I policja z pewnością nie zauważy, że coś się tutaj dzieje – prychnęłam w jego koszulkę. 
- Mała, odrobinę optymizmu. Nie wiem dlaczego zawsze masz przygotowany na każdą okazję czarny scenariusz. 
- To się nazywa realizm. 
- Pesymizm. 
Jego usta zsunęły się z wysokości mojego ucha na szyję i zaczęły wpijać się w delikatną skórę na karku. 
Nie lubiłam takich zagrań, bo nie panowałam nad sobą. Ciągle byłam wściekła na Darka, a dreszcze na moim ciele zdecydowanie nie sprzyjały tej roli. 
- Darek, przestań – powiedziałam niechętnie.
- Masz szczęście, że nie mamy czasu – powiedział. - Bola dzisiaj świętuje, bo dostał pracę w jakimś klubie nocnym. 
- Świetnie – odparłam znanym mu tonem, który informował go jak bardzo mnie to interesuje. 
- Musimy wypić szampana. Przynajmniej udawaj, że się cieszysz z jego szczęścia, co? 
- Oczywiście, że się cieszę. Jeśli to oznacza, że przestanie zajmować wasz rozkładany fotel na korytarzu to cieszę się jeszcze bardziej. 
I uśmiechnęłam się w tak sztuczny sposób, że nawet ciemność w której staliśmy nie była w stanie tego ukryć. 
- Co ja z tobą mam, mała – podsumował.
Wziął mnie za rękę, ale jeszcze zanim pociągnął w dół schodów do mieszkania, którego drzwi otwarte były na oścież – objął mnie w pasie i wgryzł się w moją szyję. A to totalnie nie pomagało moim uśpionym wyrzutom sumienia. Wolałam być obrażona i wściekła, a już na pewno wolałam nie przebywać blisko Darka. 
Ciągnął mnie za sobą przez całe mieszkanie, aż dotarliśmy do miejsca, gdzie kotara odgradzała kuchnię od pokoju. Na potrzeby imprezy wszystkie meble z pokoju zostały wyniesione na zewnątrz, a kotara została podwinięta do góry. Przeciskałam się między obcymi ludźmi, którzy z plastikowych kubeczków sączyli drinki i wkładali sobie do gardeł żelki nasączone alkoholem. Poza tym większość osób podobierała się w pary i przylegała do siebie tak mocno, że ciężko było stwierdzić czy w ogóle mogą oddychać Muzyka wbijała mi się w uszy.  
Przy niewielkim stoliku siedziała świta mojego chłopaka i kilka obcych dziewczyn. Na stole stały puste butelki po tanim szampanie i jeszcze kilka pełnych. Miski z czipsami były opróżnione do połowy. Nikt nie zwracał uwagi na mnie i Darka do momentu, w którym mój chłopak zaczął domagać się plastikowego kubka dla mnie. 
- Spoko, laska, zaraz coś się znajdzie – odburknął jeden z kolegów Darka i zaczął grzebać za czymś pod stolikiem. 
Darek dosiadł się do Bola, obok którego tańczyła roznegliżowana panienka. Rozlał alkohol do kubeczków stojących na stole. Nieśmiało sięgnęłam po kubeczek – obiecałam sobie, że wypiję jedną porcję alkoholu za nową pracę Bolesława, nawet jeśli totalnie nie znałam tego chłopaka. Przyrzekłam sobie, że skoro narobiłam już tyle złego w naszym związku, to miło by było dobrze zachowywać się chociaż podczas imprezy. Chociaż ten jeden jedyny raz. 
Niestety w tym samym momencie, w którym ja wyciągałam rękę po szampana, laska, która wiła się obok Bola chwyciła kubeczek i z premedytacją wylała całą jego zawartość na swój biust. Skrzywiłam się mimowolnie i szturchnęłam Darka. 
Darek patrzył jak Bola dostawia się do mokrej od szampana dziewczyny. 
Ja niestety nie mogłam. 
- Idę poszukać dziewczyn – powiedziałam i sobie poszłam.
Przedarłam się obok pary, która nie mogła się zdecydować jak daleko może się posunąć w trakcie tej imprezy. Walnęłam z łokcia łysego faceta, który tańczył breakdance między nogami innych tańczących osób. Nadepnęłam na wysunięte ze szpilki palce blond dziewczyny i nie miałam nic przeciwko, żeby nadepnąć jej na drugą stopę. Dziewczyna skrzywiła się, a potem spiorunowała mnie wzrokiem. Zupełnie tak, jakby jej wymalowane tuszem do rzęs oczy miały sprawić, że spłonę w ciągu jednej chwili. 

- Karola! - wrzasnęłam, bo gdzieś w oddali, na korytarzu małego mieszkania przemknęła mi burza czarnych włosów. 
Dopchałam się do korytarza z niemałym trudem. Ta impreza to od początku był poroniony pomysł. Dlaczego ja w ogóle zdecydowałam się na nią pójść? 
Ach, no tak. Ktoś musiał zaciągnąć tu Termita i uśpić Michała Idealnego. 
Następnym razem zanim na cokolwiek się zgodzę, przysięgam, przemyślę to tysiąc razy a potem i tak powiem: nie. 

- Och, tu jesteś.
Odwróciłam się i zobaczyłam szminkę w kolorze fuksji i wielkie czarne kolczyki. 
- Musisz mi pomóc.
Marysia podała mi pakunek z jednorazowej chusteczki i nachyliła się do mojego ucha. 
- Musisz to podać Michałowi. 
Zamrugałam ze zdziwienia. Zaraz, chwila, na pewno ja mam to zrobić? Nie wystarczy, że zgodziłam się na to patrzeć? Odwinęłam kawałek chusteczki i zobaczyłam pięć białych tabletek. 

- Boże, co to jest?
- Tabletki nasenne – wyjaśniła rzeczowo. 
- Skąd ty je masz? 
- Karola ukradła mamie – wzruszyła ramionami. 
Jakby podkładanie tabletek nasennych swoim chłopakom było na porządku dziennym. 
- I chcesz mu podać aż pięć?! - zapytałam zaskoczona. - Zależy ci na tym, żeby spał godzinę, czy całą wieczność?
- Och, no dobrze... - powiedziała wyraźnie zirytowana. 

Wyjęła z chusteczki trzy tabletki i schowała je do kieszeni. Dwie, które zostały w środku szczelnie zawinęła i podłożyła pod obcas. Pokręciła piętą, a potem zwróciła mi brudny od podłogi pakunek. 
Odwinęłam go. Tabletki były idealnie sproszkowane. 
Cwana bestia.
Maria uśmiechnęła się i położyła rękę na brzuchu. Do momentu, w którym dowiedziałam o ciąży nie zauważałam tego gestu, ale teraz widziałam doskonale, że robiła to dosyć często. Kładła dłoń na brzuchu i trwała tak przez kilka chwil. 
- A teraz chodźmy. Znajdziemy coś do picia i zrobimy najlepszego drinka na świecie dla mojego ukochanego.
Po czym wzięła mnie pod ramię i zaprowadziła do kuchni. 
Początkowo miałam lekkie opory, ale kiedy zauważyłam, że przy stoliku nastąpiła rotacja towarzystwa i nie ma tam Darka ani jego kompanii i mokrych od szampana lasek, zrobiło mi się lepiej. A przynajmniej to co zjadłam tego dnia nie podchodziło mi do gardła, jak w momencie, kiedy widziałam wijącą się lafiryndę w bliskiej odległości od mojego chłopaka. 
Marysia otworzyła jedną z szafek, i wyciągnęła trzy wysokie szklanki. Dmuchnęła na kurz, który je oblepiał, ale niewiele to pomogło, więc umyła je pod kranem. Obserwowałam ludzi, którzy łączyli się w grupki i robili zakłady, kto więcej wypije. 

- Hej, patrz.
Marysia wskazała mi ramieniem drugi koniec pomieszczenia. Lampka nocna, który stała na ziemi, oświetlała od dołu przytuloną parę. Chłopak obejmował dziewczynę w pasie, a ta z kolei siedziała w otwartym oknie na parapecie, z nogami owiniętymi dookoła niego. Wymieniali między sobą wszystkie bakterie jakie tylko mogły znaleźć się w ich układach oddechowych.
Karola. I Termit. 
Fuj. 

- No cóż. Chyba im się układa – wzruszyłam ramionami. Szybko odwróciłam wzrok, bo obiad znowu podchodził mi do góry.
- Chociaż jej – odparła smutno. 
Wiedziałam co ma na myśli. Obie byłyśmy w kiepskiej sytuacji. To znaczy, bezapelacyjnie to Marysia wygrywała w tym rankingu. Czym był mój Maciek, który siedział w mojej głowie i nie dawał się stamtąd wyciągnąć w porównaniu do ciąży z obcym facetem, który nawet nie wie, że będzie ojcem? Moje problemy były po prostu niczym. 

- Dwie szklanki dla niego, jedna dla ciebie i dla mnie... - wyciągnęła się na palcach po jeszcze jedną szklankę  - woda.
Przeszukałam wzrokiem brudne blaty kuchenne w poszukiwaniu butelki z wodą. Niestety Marysia musiała zadowolić się przegotowaną wodą z czajnika. Niechętnie obróciła go w dłoni, a potem wypełniła szklankę letnią wodą. 
Ja natomiast zajęłam się drinkami. Przechwyciłam wódkę stojącą na stoliku kuchennym i wypełniłam alkoholem trzy szklanki do połowy wysokości. Podzieliłam proszek na połowę i wsypałam po części do dwóch szklanek. Dorzuciłam po kawałku cytryny, żeby nie pomylić szklanek z mieszanką. Najwyraźniej na początku imprezy ktoś zabawiał się w barmana i dorzucał do drinków cytrusy.Teraz,  kilka godzin później, nie miało to już takiego znaczenia. 
Zamieszałam miksturę, zanim wypełniłam szklanki do pełna napojem pomarańczowym, który znalazłam w szafce. Marysia popijała wodę przyglądając się z zaciekawieniem temu co robię. 
W dalszym ciągu uważałam to za totalną głupotę. 
Przysięgam.