niedziela, 29 marca 2015

18 listopada, później

Targałam za sobą bukiet kwiatów i pędem udałam się w jakąś niesprawdzoną krętą uliczkę, której istnienia prawdopodobnie nawet nigdy nie odnotowałam. 
Tak, wiem, że to mój chłopak, ale do jasnej anielki, zachowywał się totalnie dziwacznie. 
Za zakrętem przystanęłam i odwróciłam głowę, upewniając się, czy nikt za mną nie biegnie. Darek mógł jeszcze nie zauważyć, że czmychnęłam cichaczem. Musiałam uspokoić oddech, więc oparłam się ramieniem o zarośnięte bluszczem kamienne ogrodzenie. W dłoni ciągle miałam bukiet kwiatów. 
Nie zamierzałam wparować do szkoły z jedenastoma różami w ręku bo wyglądałabym co najmniej dziwnie i bardzo możliwe, że legenda o dziewczynce z kwiatami urosłaby do poziomu opowieści o zaręczynach Marysi, a tego zdecydowanie nie chcemy. 

Oderwałam jedną herbacianą główkę od łodygi i wrzuciłam kwiat do torebki, żeby nie wyjść na kompletną sukę. Zamierzałam zasuszyć płatki róży i włożyć do puszki ze skarbami. Co by nie było, był to jeden z pierwszych bukietów jakie w życiu dostałam, nie licząc kradzionych polnych. 
Popatrzyłam jeszcze na całokształt – jedenaście pięknych, wysokich róż przewiązanych krwistoczerwoną wstążką marzło w moich dłoniach. Zamachnęłam się i przerzuciłam cały bukiet przez ogrodzenie pokryte bluszczem. Zero wyrzutów sumienia, a raczej duma z dobrze wykonanej roboty. 
Zastanawiałam się czy to już był pierwszy stopień do piekła? 
Sprawdziłam dokładnie czy nikt tego nie widział, jeszcze raz wyjrzałam zza zakrętu, a potem z duszą na ramieniu ruszyłam do przodu. 
Nigdy wcześniej nie przechodziłam tą uliczką. Była wąska, kamienna, obrośnięta suchymi trawami. Po obu stronach stały zapadłe domy, wszystkie kamiennie surowe i obrośnięte bluszczem aż po sam dach. Wszystko było przerażające, co podkreślał szalejący jesienny wiatr, ale jednocześnie piękne. Miałam ochotę patrzeć na okolicę cały dzień, a moja głowa chodziła w prawo i w lewo, żeby ogarnąć całokształt. Tyle,że musiałam się stąd wydostać, a potem pobiec na najbliższy tramwaj w kierunku liceum. 
Byłam mocno spóźniona i skupiona na tym, żeby jak najszybciej opuścić uliczkę i znaleźć się w miejscu, które chociaż  kojarzyłam z widzenia. 
Wtedy coś trzasnęło na oko jakieś cztery metry ode mnie. Obróciłam się gwałtownie i zobaczyłam samotną postać przedzierającą się między ogrodzeniami dwóch zaniedbanych domów. Serce podskoczyło mi do gardła i mogłabym przysiąc, że ja także uniosłam się nad ziemię. Do tej pory byłam jedyną osobą na tym osiedlu. 

- Świetnie – mruknęła postać. Zanim cała wyłoniła się z wysokich traw i wytorowała sobie przejście wyciągniętymi rękami, starłam sparaliżowana. Zostałam zauważona, bo chłopak kilka razy cofał się, a potem szedł na przód jakby zastanawiał się nad tym, czy powinien pokazywać się na oczy.
W końcu wygrzebał się z krzaków całkowicie i otrzepując kurtkę zwrócił się do mnie.
- Miałem na ciebie nie wpaść.
Bo widzicie, Termit to naprawdę specyficzny chłopak. Jednego dnia rzuciłby się za tobą w przepaść, a drugiego zajmuje miejsce na lekcji polskiego tylko wtedy, kiedy znajduje się przynajmniej sto metrów od ciebie. Unika kontaktu wzrokowego, albo po gapi się na ciebie jak rozanielone ciele na świeżą koniczynę. Potem nie odbiera telefonów, albo udaje że nic się nie stało, a w konsekwencji znajdujesz go na kompletnym zadupiu w krzakach i jeszcze obwieszcza ci, że przecież miało cię tu nie być. 
Wzruszyłam ramionami. Chłopak wyglądał na odrobinę zmieszanego. Miał na sobie znoszoną kurtkę i przetarte buty. Na spodniach miał plamy po paście do zębów i jej pozostałości znajdowały się też w krzywo przyciętej brodzie. Równie dobrze mógł wpaść pod kosiarkę, a i tak obawiam się, że wyszedłby na tym lepiej. 

- Czy powinnam pytać co tam robiłeś?
- Starałem się za wszelką cenę nie dopuścić do tej sytuacji. 
Spojrzał na mnie wymownie, jakbym to ja była czemukolwiek winna. Chwila, czy to oznaczało, że w ostatnim czasie musiał przedzierać się przez krzaki, żeby upewnić się, że  nie spędzi ze mną ani jednej chwili sam na sam? O co chodzi, ja się pytam? Czy ja naprawdę gryzę? 

- Mogę wiedzieć, dlaczego mnie unikasz? - uniosłam brwi wysoko do góry.
- Żeby uniknąć niezręcznych momentów, po których przestaniesz się do mnie odzywać. 
- Boże, Termit, jesteś najgorszym typem faceta na świecie... 
- Sama widzisz – wzruszył ramionami. - Nie za specjalnie tęskniłem za tymi komplementami.  
I po prostu mnie wyprzedził. 
Pobiegłam za nim. 

- Czy możemy wyjaśnić tą całą sytuację? - rzuciłam w locie. - Możemy pogadać?
- Obawiam się, że nie ma o czym. 
- Termit, po prostu stań sobie i powiedz mi o co ci chodzi! Nie siedzę w twojej głowie i nie mam zielonego pojęcia dlaczego zachowujesz się tak dziwnie od dłuższego czasu. Prawie za tobą tęsknię!
Szarpnęłam go za rękaw, ale chłopak nawet nie drgnął. 

- Dorian, cholera jasna, stań sobie jak do ciebie mówię!
I wtedy podziałało. Z lekko niepewnym uśmiechem odwrócił się w moją stronę i włożył ręce do kieszeni spodni. Zagubiony wyraz twarzy ewaluował w grymas totalnej obojętności. 

- Słuchaj, Ana. Wtedy, w klubie. Jak namawiałem cię do poznawania innych facetów... Chodziło mi o mnie. Miałem na myśli poznawanie mnie. Śnisz mi się po nocach i widzę cię wszędzie, gdziekolwiek nie spojrzę.  Chciałem wzbudzić twoją zazdrość, może coś poruszyć, kiedy zadawałem się z Karolą. Potem może chciałem nawet zapomnieć. Ale wiesz... Karola jest nikim przy tobie. Widziałem ciebie, kiedy patrzyłem na nią, aż w końcu zacząłem do niej zwracać się twoim imieniem i chyba się połapała. Przykro mi, że nie miałem odwagi powiedzieć ci tego prosto w oczy, ale tak jawnie dawałaś mi do zrozumienia, że nigdy nie będę dla ciebie kimś więcej niż tylko kumplem co przynosi nachos z dostawą do domu, że nie miałem odwagi.
Musiały minąć całe wieki zanim się odezwałam. 

- Nie psuj tego wszystkiego co jest między nami, Termit – powiedziałam obojętnie, a przynajmniej siliłam się na obojętność, bo miałam ochotę przywalić mu bukietem jedenastu kolczastych róż po tej pustej głowie. Czy on nie wiedział, że w przyjaźni damsko-męskiej nie ma nawet centymetra kwadratowego na uczucie? Facet z zasady nie może być przyjacielem i przyjaciel nie może zostać facetem.
Tak po prostu jest i już. 

- Między nami nic nie było, Ana. To ja dmuchałem do góry, kiedy trzeba było podnieść naszą przyjaźń. Tobie było wszystko jedno.
- Czy możemy przestać posługiwać się głębokimi metaforami? 
- Nie zrozum mnie źle... ale po prostu teraz kiedy wiem, że nie ma sensu się starać, pozwól,że zaoszczędzę sobie cierpienia i po prostu zejdę ci z drogi. 
- Czy ty właśnie mnie rzucasz?! - zupełnie zdębiałam. 
- Tak, rzucam naszą przyjaźń, jeśli koniecznie musisz wiedzieć. Po prostu nie daje rady. To tak jakbyś za każdym razem wbijała mi nóż w serce i przekręcała według wskazówek zegara. Nie każ mi się męczyć. 
- Ja nawet nie potrafię trafić nożem w serce, baranie. Tłukłabym się między żebrami...
- Słodka jesteś – podsumował. Lekko się uśmiechną, a potem wyciągną rękę w moją stronę. Poklepał mnie po ramieniu i bez słowa odszedł. 
Żadnego „cześć”, żadnego „pocałuj mnie w dupę” ani żadnego „do zobaczenia kiedyś”. 
A nie, czekajcie. „Rzucam naszą przyjaźń”. To chyba brzmiało jak pożegnanie. 

środa, 25 marca 2015

18 listopada

- Nigdy w życiu nie wyjdę z tego pokoju! – powiedziała Marysia, kiedy próbowałam się dobić do niej w poniedziałek rano.

To była jej trzecia nieobecność na poniedziałkowej matematyce i powoli zaczynałam się martwić o jej edukację. 

Poza tym, było mi strasznie nieswojo, kiedy musiałam udawać, że nie widzę jak Termit gapi się na mnie z drugiego końca sali zamiast podejść jak człowiek i porozmawiać. W tej sprawie nic się nie zmieniło. Odkąd dowiedział się o tym, że ja wiem, że on powiedział Karoli o tym, że coś do mnie czuje, a w każdym razie zrobił to zupełnie niechcący i – mówię to szczerze – totalnie bez sensu, a do tego Karola postanowiła gładko się mnie pozbyć w tej rozgrywce rzucając mnie na pożarcie rekinom w Loli – życie było bardzo męczące. 

- Świetnie, ale zostawiam ci w prezencie mój telefon, bo nie mam zamiaru tłumaczyć twojej matce co robisz dokładnie w tym momencie i wyjaśniać jej, że jak się rozpada związek to tak właśnie musi być.
- Daj go Karoli – burknęła. 
- Nigdy w życiu! - rzuciła zza drzwi łazienkowych. 
- Wrzuć go do kibla – zaproponowała. 
- Nic z tego, Karola zajęła łazienkę. 
- Powiedz jej, żeby z niej wyszła i wrzuć telefon do kibla, a ja nacisnę spłuczkę. 
- Szkoda, że to mój telefon. 
- Twój telefon, twój problem. Dajcie mi umierać w spokoju... 
Zawiesiłam dłoń w połowie drogi do szaleńczego pukania, ale poddałam się zanim mój palec uderzył w drzwi. Nie miało to najmniejszego sensu. Najwyraźniej żałoba po utracie chłopaka, kiedy się go już zdradziło i wszelkiej nadziei na to, że uda się wmówić mu, że pod sercem nosi się jego dziecko, trwa trochę dłużej niż zwykłe zerwanie. 
Chociaż w ogóle ciężko tu mówić o zerwaniu. Marysia w dalszym ciągu nie oddała mu pierścionka zaręczynowego. Poza tym, nikt nie raczył mi sprzedać oficjalnej wersji zerwania i zostałam uświadomiona, że lepiej się w to nie zagłębiać. 
Czekał mnie kolejny ciężki dzień w szkole, gdzie musiałam mierzyć się z życiem zupełnie sama bo moja przyjaciółka przywiązała się rozpaczą do łóżka. 
Zarzuciłam na plecy kurtkę i wyślizgnęłam się z mieszkania zostawiając Karolę razem z nieszczęśliwą ciężarną dziewczyną. 
Zbiegłam na dół i nie zdążyłam jeszcze porządnie owinąć się szalikiem, kiedy usłyszałam wibracje mojego telefonu. W locie przegrzebałam całą torebkę i dopiero na samym dnie wymacałam pożądaną rzecz. Spojrzałam na ekran i od niechcenia wrzuciłam aparat z powrotem do worka bez dna. 
Darek dzwonił tego dnia już pięć razy i za każdym życzył mi miłego dnia i dorzucał do tego tęskną rymowankę o tym, jaką cudowną dziewczyną jestem i, że nie  może się doczekać aż mnie zobaczy. Jego ostatnia metamorfoza była totalnie niepokojąca i zamierzałam się dowiedzieć co sprawiło, że tak zaczęło mu zależeć. 
Możecie mówić co chcecie, ale nie uwierzę, że przejrzał na oczy i docenił swoją dziewczynę zaraz po tym jak chciała odnaleźć swoją potencjalną miłość w krakowskim klubie. Za tym musiało stać coś więcej. Żaden facet nie jest na tyle głupi, żeby takie coś kopnęło go w tyłek, nawet Darek, chociaż uważam, że nie jest najmądrzejszy na świecie. 
Coś tu mocno nie grało i miałam zamiar dowiedzieć się co. Zaraz po tym, jak spiorę Bola na kwaśne jabłko, przyjmę poród w naszym krakowskim mieszkaniu i rozwiążę zagadkę Karoli i jej dziwnego zachowania wobec mnie. 

I jeszcze jak przyłożę Termitowi za to, że się we mnie kocha, a przecież przyjaciele nie mogą żywić do siebie głębszych uczuć niż przyjaźń. Czekał mnie pracowity okres, ale byłam gotowa się w to wszystko wpakować, choćby ze względu na moją równowagę psychiczną, która w tym momencie mocno się chwiała. 

Szłam jak zwykle -  skrótami. Mijałam po drodze kiosk, gdzie za każdym razem miły pan wciskał mi krakowskie obwarzanki i pytał czy już mam męża. Kwiaciarnię, gdzie rzadko kiedy można było spotkać świeże cięte kwiaty, a sztuczne oślepiające żonkile wystawały z brzydkich doniczek przy wejściu i starą kawiarnię, gdzie pachniało świeżo zmieloną kawą. 

Do szkoły szłam jakieś 20 minut i za każdym razem te wszystkie miejsca wzbudzały we mnie te same uczucia – jakbym dopiero co wprowadziła się do Krakowa i zgubiła drogę, a potem jakbym bała się zapytać kogokolwiek o drogę, bo żółte żonkile późną jesienią nie wróżą nic dobrego tak samo jak stary facet który pyta, czy już nosisz obrączkę. 
Myślałam właśnie o tym ile bym dała za pyszną kawę wypitą w kawiarni bez myślenia o wszystkich moich problemach, kiedy przede mną wyrósł chłopak. 
Nie zauważyłabym go pewnie, gdyby nie to, że trzymał w rękach duży bukiet herbacianych róż, a ponad złocistymi pąkami wystawały radosne oczy, w tym jedno było mocno podbite. Darek był jednak solidnym przeciwnikiem i nie dał się spławić tak łatwo. 

- Nie odebrałaś telefonu – oświadczył, po czym wcisnął mi w ręce bukiet kwiatów.
Z zaskoczenia niemal upuściłam go na chodnik i przez chwilę oboje próbowaliśmy go złapać. 

Jedenaście czerwonych róż. 

- Nie widziałam, żebyś dzwonił – skłamałam.
Uśmiechnęłam się mimowolnie, bo ciężko było się nie uśmiechnąć na widok tylu kwiatów. W głębi serca byłam bardziej przerażona niż żywiłam jakiekolwiek pozytywne uczucia, ale to w końcu Darek. 

- Szedłem za tobą całą drogę. Miałem nadzieję, że zastanę cię jeszcze w domu, ale wybiegłaś z klatki jak oparzona.
- Trochę się spieszę. 
Myśl o tym, że miałabym wejść na matematykę trzymając w ręku bukiet róż przyprawiała mnie o mdłości. 

- Chętnie cię odprowadzę – powiedział zupełnie szczerze, ale  nie brzmiał jak mój Darek. Mój Darek z całą pewnością nie użyłby słowa „chętnie” a już na pewno nie przytargałby mi kwiatów, pomijając te nieszczęsne polne w zamian za korepetycje z matematyki.

- Nie trzeba – wtrąciłam odrobinę zbyt szybko. 
- Dlaczego miałbym zostawić moją kobietę samą, skoro mogę ją odprowadzić? - zapytał z szelmowskim uśmiechem. 
- Dlaczego wpadłeś na to dopiero teraz? Do tej pory nie miałeś nic przeciwko zostawianiu mnie samej. 
Byłam taka podła, że wywlekałam na wierzch stare plamy naszego związku zamiast zacząć cieszyć się tym, że w końcu mam zainteresowanie, kwiaciarnię w domu i miliard telefonów w ciągu dwudziestu czterech godzin. 
Ale rozumiecie o co mi chodzi, prawda? Byłam zszokowana jego zachowaniem. To ewidentnie nie był mój Darek, któremu szkoda pieniędzy na jedną różę i przynosi mi kradziony bukiet polnych kwiatów. Ciężko było przyjąć do wiadomości, że człowiek może się tak dramatycznie zmienić tylko dlatego, że poczułam motyle w brzuchu do gościa, który mnie nie chce.  
Coś tu śmierdziało. 

- Kochanie, miłość ma różne oblicza...

Co było zupełnie bez sensu w tej sytuacji. 

- Darek – przystanęłam. Bukiet róż smutno zwisał z mojej dłoni pąkami do dołu. - Odrobinę mnie to przeraża, okay?
Nie chciałam, żeby odbierał mnie jak niewdzięcznicę, ale musiałam z tego wybrnąć. 

- Nauczyłeś mnie biegać za sobą, co bardzo szybko mnie znudziło, więc przyzwyczaiłam się, że tak po prostu sobie... zwisamy. A teraz ty śledzisz mnie od klatki schodowej i pakujesz mi w ręce bukiet jedenastu róż. To nie fair i nie dziw się, że reaguję tak a nie inaczej.
Darek przysunął się bliżej, złapał moją twarz w dłonie i uniósł brodę do góry. 

- Jesteś taka słodka, kiedy się złościsz.
Naprawdę, super, że mój chłopak jest takim wiernym słuchaczem.  
- Jeszcze się nie złoszczę i możesz mi wierzyć, że wolałbyś nie widzieć mnie złej! - zagroziłam. 
Darek uniósł ciemne brwi, jakby cały ten monolog który wygłosiłam mu trzydzieści sekund wcześniej w ogóle nie istniał. Lekko się uśmiechnął, jakby nie wiedział o czym mówię. 
Panie Boże, jeśli któregoś dnia zechcesz zesłać na mnie prawdziwą miłość to poproszę w pakiecie z rozumem. 

- Muszę iść – wciągnęłam powietrze. - Naprawdę muszę iść.
Chłopak wzruszył ramionami, jakby nie przyjmował tego do wiadomości. Uśmiechnął się jeszcze raz, ale tym razem zasyczał z bólu, kiedy jego uniesione policzki naciągnęły siną skórę pod okiem. 
Zawahałam się. Nie wiedziałam czy powinnam zabrać bukiet róż ze sobą, czy może oddać go Darkowi. Na szczęście  tym momencie do mojego chłopaka zadzwonił telefon. Darek sięgną do kieszeni a potem niechętnie odebrał rozmowę. Jeszcze popatrzył w moją stronę, czy aby na pewno się nie zdematerializowałam, a potem odszedł kilka kroków, żebym przypadkiem nie usłyszała tego o czym mówi. 
Wykorzystałam ułamek sekundy, kiedy zawieszał oko na starym budynku i drapał się po brodzie szukając w głowie mądrych słów, których mógłby użyć w rozmowie. 
Po prostu stamtąd spieprzyłam. 

sobota, 21 marca 2015

14 listopada

Raport z ostatniego ciężkiego tygodnia, gdzie nawet Nocna Owsianka nie była w stanie nam pomóc. 

1. Michał Idealny rzucił Marysię. 

Zaraz po tym, jak Karola próbowała wmówić Michałowi, że doszło do niepokalanego poczęcia, chłopak stwierdził, że nie jest w stanie poradzić sobie z tą informacją i poprosił o kilka dni samotności. W języku Marysi nie oznaczało to jednak to samo co „chwila na przemyślenie pewnych spraw, bo dziewczyna mnie zdradziła/doszło do cudownego zapłodnienia”. 

Marysia była zupełnie przekonana, że Michał ją rzucił. Mówiła, że wyszarpał jej serce spomiędzy żeber a potem cisnął nim na drugi koniec pokoju i zadbał o to, żeby pielęgniarka przywożąc pacjentom obiad, centralnie po nim przejechała. 

Od kiedy dziewczyna nosiła w sobie nowe życie wszystkie emocje odczuwała wielokrotnie mocniej niż mniej błogosławieni śmiertelnicy. Zaraz po powrocie do mieszkania zamknęła się w swoim pokoju i to znowu na mnie spadł obowiązek informowania jej matki rodzicielki co się z nią dzieje. Totalnie skończyły mi się pomysły, i nie bardzo wiedziałam jak mogłabym ją kryć, więc odbierałam co drugi telefon. Wtedy moja mama stwierdziła, że coś tu musi nie grać i próbowała ze mnie wyciągnąć co się u nas dzieje.

- Cześć, mamo – odebrałam telefon, kiedy robiłam kanapki dla siebie i Marysi (Marysia optymistycznie założyła, że kiedy nie będzie wychodzić z pokoju to same będziemy przynosić jej jedzenie).
- Czy wszystko w porządku? 
- W jak najlepszym – skłamałam. 
- Dlaczego Eliza od trzech tygodni nie może dodzwonić się do swojej córki i zawsze to ty odbierasz telefony? - zapytała. 
- Nie ma szczęścia – odparła obojętnie. - Zostałam wydelegowana do odbierania telefonów.
- Ponieważ? 
- Co, ponieważ? Odbieram telefony, kiedy Marysia nie może rozmawiać... 
- Franka, natychmiast mi mów co jest grane, albo zabieram się z ojcem w samochód, jedziemy po Elizę i sami się dowiemy. 
Zrobiłam wielkie oczy ze zdziwienia bo wizyta rodziców w tym kiepskim okresie roku szkolnego to byłaby wisienka na torcie porażek i niepowodzeń. 

- Dobrze, powiem ci – westchnęłam. - Marysia i Michał się rozstali i Marysia nie wychodzi z pokoju od kiedy to się stało.
Co, ogólnie rzecz biorąc było prawdą i głównym powodem, dla którego nie pojawia się w innych częściach mieszkania. 

- Biedna dziewczyna – pożałowała jej zupełnie szczerze. - Powiem Elzie – dodała.
Ale zrób to delikatnie i błagam, nie wtrącajcie się w nasze sprawy bo to my jesteśmy osiemnastoletnimi dorosłymi kobietami i mamy prawo uczyć się na własnych błędach i stratę chłopaka chcemy należycie opłakiwać przez kolejne tygodnie. Sama rozumiesz. Młodzieńcze miłości i te sprawy – wyjaśniłam. 
Moja mama zamilkła, jakby przyjmowała do siebie to co z siebie wyplułam. A potem powiedziała jakby nigdy nic: 

- Twój ojciec jest jakiś niepoprawny. Denerwuje się bo zawsze zanoszę pół niedzielnego ciasta temu nowemu nauczycielowi. Czy to jakaś zbrodnia, że chcę być miłą sąsiadką?
- Oczywiście, że nie, mamo. 
Bla, bla, bla... 

2. Karola nie wspomniała ani razu o tym, co zdarzyło się w klubie. 

Ciągle nie mogłam się pogodzić z tym, że mnie pocałowała. I, że pomogła mi zbłaźnić się przed kolegami Maćka i między innymi Bolą, który zakablował wszystko Darkowi, a tak w ogóle to jedynym powodem dla którego postawiła mnie w tej okropnej sytuacji był Termit i to, że jej nie chce, a ona zakłada, że to tylko i wyłącznie moja wina.  

Całe szczęście, że od momentu, w którym Marysia wybiegła z pokoju szpitalnego zalana łzami, to o jej ramie wycierała resztki tuszu do rzęs i tym samym wyciągnęła rękę na zgodę. Karola znowu mieszkała z nami, a jej matka w dalszym ciągu miała pretensje o to, że jej córka ucieka od odpowiedzialności.

Nie miałam serca psuć atmosfery na mieszkaniu, a poza tym, mieliśmy już na tyle gęste powietrze, że gdybym jeszcze ja dorzuciła swoje trzy grosze to przygniotło by nas do ziemi. Udawałam, że nic się nie stało i czekałam na moment w którym moja podświadomość wyprze wszystkie nieprzyjemne momenty mojego życia, które miały miejsce w ostatnim czasie. 

3. Tomek podsyłał Marysi drogą internetową coraz to nowsze linki na temat zdrowego odżywiania się w ciąży i za każdym razem, kiedy robiłam jej coś do jedzenia, kazał mi dorzucać do zestawu komplet witamin dla kobiet w ciąży, kwas foliowy i kilka owoców. 

Posłusznie robiłam to co mi kazał i nie miałam serca się buntować (chociaż Marysia wszystkie tabletki zostawiała obok talerza), bo Tomek był tak bardzo przejęty faktem zostania ojcem, że na zmianę się ekscytował i płakał z bezradności. Kiedy zaczął drogą mailową proponować Marysi wyjście do lekarza w celu sprawdzenia stanu zdrowia dziecka, dziewczyna przestała logować się na pocztę i wtedy ekscytacja zmieniła się w wyrywanie włosów i przerażenie, a także dorzucanie do zestawu śniadaniowego błagalnych listów.

4. Termit chyba się na mnie obraził, bo odzywał się do mnie tylko wtedy, kiedy naprawdę musiał i za każdym razem dbał o to, żeby nie znaleźć się ze mną sam na sam. 

5. Starałam się nie przeklinać w myślach Boli, bo źli ludzie mają pierwszeństwo w piekle, ale nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że ten człowiek robi dokładnie wszystko, żeby zniszczyć mi życie przy okazji nie wiedząc o moim istnieniu. 

Ilość zbiegów okoliczności była zatrważająco duża, żeby przechodzić obok tego obojętnie. Nie wydaje mi się, żebym była jakimś brakującym ogniwem, którego trzeba unicestwić, więc tym bardziej zastanawiałam się co ten człowiek robi w moim życiu. Ja byłam tylko w nieodpowiednim miejscu i o złym czasie, ale żeby od razu ładować mi się z buciorami w życie z tej okazji?

6. Darek zachowywał się zupełnie jak nie Darek. 

Od kiedy stwierdził, że to jego wina i to tylko i wyłącznie przez niego moje serce podskakiwało do innego faceta (co było smutne, bo bez wzajemności) traktował mnie jak księżniczkę i właściwie niewiele brakowało, a podwoziłby mnie do szkoły na białym koniu, a potem wykładał drogę przede mną swoimi koszulkami, gdyby przypadkiem przyszło mi do głowy wdepnąć w kałużę. 

Zachowywał się jak rycerz i w ostatnim tygodniu kupił mi tyle kwiatów, że mogłabym otworzyć kwiaciarnię. To wszystko było cudowne, romantyczne i naprawdę piękne, ale nie byłam pewna czy to było to, czego akurat potrzebowałam. 

Och, wiem, pewnie powiecie, że narzekałam na jego zachowanie w ostatnim czasie TAK BARDZO, że po jego cudownej metamorfozie, do której doszło dlatego, że go... zdradziłam, powinnam fruwać w przestworzach, pleść kucykom pony warkocze i najlepiej zaciągać się tęczą. 

Niestety, czułam się winna. Ciągle nie docierało do mnie, że naprawdę to zrobiłam. Że go... zdradziłam. Teraz, kiedy wypowiedziałam to głośno, nabrało to mocy prawnej i oficjalnie byłam kobietą, która zdradziła swojego faceta.  Mogłam śmiało wystąpić u Ewy Drzyzgi i powiedzieć całemu światu, że jestem jedną z tych najgorszych, które wodzą faceta za nos. 
Jasne, mówcie co chcecie. Nie rzygam tęczą, nie posypuję się cukrem pudrem, tylko uderzam głową o blat mojego biurka, kiedy tylko Darek przysyła mi kolejny kiepski miłosny wiersz smsem. Powinnam odśpiewywać z aniołami pieśni pochwalne za to co mój chłopak wyprawiał, a ja... nie mogłam się doczekać, aż to się skończyć. Aż znowu zacznie spędzać czas ze swoimi kolegami i zupełnie przestanie o mnie pamiętać, żeby mogła tupać nogą i wkurzać się na niego jak należy, a potem z czystym sumieniem oddawać się myślom o Maćku... 

Bo ciągle o nim myślałam. Nawet nie byłam w stanie sama się okłamywać. Próbowałam, jeśli o to pytacie. Wmawiałam sobie, że Maciek to kolejny frajer, który pojawia się w życiu kobiety, żeby zakręcić jej w głowie po czym z premedytacją ucieka i znajduje koleją ofiarę.  A potem te wszystkie dziewczyny, które nasłuchały się pięknych historii i idą go prześladować do klubu w którym jest barmanem, zostają wystawione do wiatru i rozwalają im się związki z chłopakami, albo ich chłopcy dostrzegają co mogli stracić i masz babo placek. Zostajesz podwożona na uczelnię na białym rumaku wśród anielskich pieśni. 

Miałam tylko nadzieję, że Darkowi nie odbije aż tak bardzo, żeby od razu mi się oświadczać, chociaż wiem, nie musicie mi tego wypominać, wspominałam o tym już jakieś  milion razy i jeszcze jakiś czas temu NAPRAWDĘ CHCIAŁAM ZA NIEGO WYJŚĆ. 
Ale cóż, sami widzicie. Idealna para narzeczonych rozeszła się zaraz po tym, jak okazało się, że chłopak jest bezpłodny a dziewczyna w ciąży. Takie rzeczy po prostu nie mogą się udać, kiedy ma się jeszcze naście lat. I siano w głowie. 

7. I ja. Franciszka Anna Pertys, kobieta, która nie ma zielonego pojęcia co ma począć ze swoim życiem i ma wrażenie, że stoi obok i patrzy jak wszystko się toczy i przewraca, a ona nic nie może zrobić.
W małym skromnym mieszkaniu studenckim powietrze można by kroić nożem i serwować na deser, bo cały świat zawalił się na głowę trzem uczennicom i jednemu informatykowi dokładnie w tym samym momencie. Przysięgam, że z chęcią całą czwórką najchętniej zapadlibyśmy się pod ziemię zostawiając za sobą cały ten syf. 

Piątką, bo przecież Marysia jest w ciąży. 
Czy życie w młodym wieku nie mogłoby być chociaż odrobinę prostsze? 

poniedziałek, 9 marca 2015

Druga Wielka Chwila Prawdy

7 listopada, Druga Wielka Chwila Prawdy 

Darek wyglądał tak, jakby nie spał od tygodnia, a może i dalej. Worki pod oczami idealnie wpasowywały się w całokształt chłopaka. Wyglądał dzięki nim jeszcze bardziej ponuro, niż gdyby jego twarz zdobił jedynie wielki siniak pod okiem. Ciemny fiolet delikatnie przechodził w szarość. 
Szłam za nim szybkim krokiem w kierunku wyjścia. Ani razu nie odwrócił się, żeby sprawdzić, czy jeszcze gdzieś tam z tyłu jestem. Szedł szybko z wysoko uniesioną głową, tak, jakby miał pewność, że będę za nim biegła jak mały ratlerek na smyczy. 
Za bardzo się  nie pomylił – faktycznie biegłam za nim jak pies. 
Chciałam mu wygarnąć wszystko to co mi zrobił, a potem odwrócić się na pięcie i zrobić najpiękniejszy lekceważący obrót, po czym przy owacjach na stojąco odejść, nawet nie oglądając się za siebie. Zasłużył na takie traktowanie. Mógł mówić o mnie źle, bo nie byłam święta, ale nie upadłam tak nisko, żeby leżeć nad ranem w piwnicy w towarzystwie kochanka. 
Otworzył drzwi i przytrzymał je ręką, tak żebym zdążyła się wślizgnąć (i zahaczyć łokciem o klamkę a potem syknąć z bólu). Wyprowadził nas na tył szpitala, a ja w locie zdążyłam narzucić na siebie kurtkę. Mimo tego, że była wczesna jesień, na zewnątrz panował straszny chłód a słonce przebijające się przez chmury prawdopodobnie było atrapą. Szurałam butami w kolorowych jesiennych liściach starając się nie zboczyć z drogi i trzymać się ścieżki prowadzącej na tyły szpitala. 
Na tyłach wielkiego budynku w którym przebywali chorzy i zmarnowani życiem obywatele Krakowa i okolic, znajdował się przepiękny park. Liście pozasypywały ścieżki wyłożone kostką brukową, krzewy jeszcze trzymały się jako tako, ale grządki z kwiatami już dawno wyzionęły ducha. Darek szedł główną alejką, bo po czym zgarną liście z ławki i zaprosił mnie gestem do zajęcia miejsca na zimnych deskach. 
Rozejrzałam się uważnie, czy aby na pewno ktoś zobaczy mój foch stulecia i czy od razu dostanę oklaski, czy może będę potrzebowała kilku chwil na zorganizowanie publiczności. 

- Co ty tutaj robisz? - zapytałam z wyrzutem.
- Tomek powiedział, że cię tu znajdę. 
Założyłam ręce w geście obronnym. 

- Musimy wyjaśnić sobie kilka rzeczy – powiedział Darek.
Oparł łokcie na kolanach i złożył palce u dłoni. Nie patrzył na mnie, patrzył na swoje ręce. 

- Z pewnością – napuszyłam się jak paw. Usiadłam obok niego, jednak zachowałam bezpieczną odległość.

- Nie odbierasz ode mnie telefonów – zaczął. 
- I jeszcze jesteś zdziwiony? - zmarszczyłam brwi. 
Gdzie się podziały resztki honoru? Jak mógł mieć do mnie pretensje o niedobieranie telefonu, podczas gdy sam spędzał uroczy poranek w zapadłej piwnicy?! 

- Posłuchaj... Poszły ploty, że na imprezie ktoś dosypywał czegoś do drinków.
Niepewnie poprawiłam się na ławce i wyprostowałam plecy. Co złego to nie ja, poza tym, to nie był mój pomysł. 

- Ciężko stwierdzić co to było, bo policja nie była w stanie tego zbadać... Kiedy przyszli ja  nie wiedziałem, gdzie zniknęłaś... w ogóle pamiętam tyle, że ktoś mnie odepchnął, a ja zamachnąłem się na ślepo, ktoś przywalił mi w oko i straciłem przytomność. Potem obudziłem się w izbie wytrzeźwień ze sporym mandatem w kieszeni... Połowie udało się uciec, chciałem wiedzieć co dzieje się z tobą, gdzie byłaś...

- Jak możesz kłamać mi w żywe oczy? - zapytałam zrozpaczona. Gdzie przeprosiny na klęczkach, bukiet kwiatów i wielki transparent z tekstem romantycznej piosenki, który powieszę sobie w pokoju? 
- Ana, mówię ci prawdę i tylko prawdę i chce żebyś ty też ze mną była zupełnie szczera... 
Wiedziałam do czego zmierza i instynkt samozachowawczy kazał mi brać nogi za pas i uciekać gdzie pieprz rośnie. Chciałam się poderwać i wbiec do szpitala, albo gdziekolwiek byle jak najdalej od tej rozmowy. Wtedy Darek odłączył jedną dłoń od drugiej i położył ją na moim kolanie, co zdecydowanie nie ułatwiało mojej ucieczki. 
Przepadłam. 

- Powiedz mi, co robiłaś w Loli.
- Lepiej ty mi powiedz, co robiłeś w piwnicy z jakąś lafiryndą! -  wybuchnęłam. 
- W jakiej piwnicy? - zapytał zdezorientowany. 
Zachowywał się nad wyraz spokojnie, jakby ćwiczył tę rozmowę kilka razy. W mojej głowie panowały istne zamieszki i nie bardzo wiedziałam czy powinnam się popłakać czy może zacząć wrzeszczeć jak dzikus. Jak to w jakiej piwnicy?! W JEGO PIWNICY. 

- Nad ranem, po imprezie widziałam Cię w piwnicy – powiedziałam najwolniej jak potrafiłam, żeby zrozumiał każde słowo.
- Nie byłem w piwnicy od kilku miesięcy – odparł zupełnie bez sensu. 
- Kłamiesz. 
- Ana, przysięgam, nawet nie wiem którędy się schodzi do podziemi w tym bloku – jego ręka zacisnęła się  na moim kolanie, jakby to miało sprawić, że jego zeznania będą bardziej prawdopodobne. 
- Widziałam cię w piwnicy – powtórzyłam. - Leżałeś z jakąś dziewczyną za zrujnowaną ścianką działową. Nawet nie chcę wiedzieć co tam robiliście... 
Pokręciłam głową z niedowierzania. Co się dzieje, ja się pytam? Jak mógł kłamać mi w żywe oczy? Dlaczego nie przyznał się do błędu i nie przeprosił? Czy to, że oczekiwałam szczerości to było za dużo w tym momencie? 

- Jesteś pewna, że widziałaś tam  mnie? - zapytał.
- Były tam twoje buty. Białe trampki – dodałam. Spuściłam wzrok na jego stopy, dzisiaj też założył te przeklęte buty. 
Wtedy Darek zrobił coś dziwnego. Trzasną się w czoło całą dłonią, a potem syknął z bólu, bo najwyraźniej zahaczył o napuchniętą część twarzy. 

- To nie byłem ja – odparł. - Przysięgam ci, to nie byłem ja...
- Darek, widziałam te twoje cholerne buty i nie będziesz mi wmawiał tutaj, że ktoś jeszcze na tej imprezie miał na sobie takie same idiotyczne białe trampki!
- Nie rozumiesz – zaczął. - To były moje buty. Kiedy leżałem poturbowany w mieszkaniu zanim przyszła policja, Bola zapytał czy może pożyczyć buty bo na swoje wylał piwo. 
Zamrugałam ze zdziwienia. Wiatr porwał moje włosy i przez chwilę falowały za moimi plecami. Łyknęłam porządny chlust powietrza. Nie wiedziałam co miałam o tym myśleć. 
Oprócz tego, że Bola to najobrzydliwsza hiena jaką przyszło mi poznać. Nawet nigdy ze mną nie rozmawiał, a tak bardzo spodobało mu się uprzykrzanie mi życia. On nawet nie wie o moim istnieniu, a już zdążył mnie zmieszać z błotem! 

- Więc twoje buty miał na sobie Bola? - chciałam ułożyć w swojej głowie cały plan wydarzeń, żeby móc uwierzyć w jego historię.
- Najprawdopodobniej tak. Byłem w fatalnym stanie fizycznym, żeby dać sobie za to uciąć rękę. Musiał zdjąć moje buty i pójść do piwnicy... 
Kręciłam głową z niedowierzania. 

- Ana, jeśli mi nie wierzysz, mogę do niego zadzwonić i zapytać.
- Nie – odpowiedziałam odrobinę za szybko. Mieliśmy jeszcze przed sobą rozmowę o moim pobycie w najbardziej ekskluzywnym klubie w Krakowie w poszukiwaniu obcego faceta, a Bola zdecydowanie tego nie ułatwiał.

- Wierzysz mi? - zapytał z nadzieją. 
- Nie. 
Wstałam na baczność strzepując jego rękę z kolana. Lekko zaskoczony patrzył jak krążę po zasypanym liśćmi chodnikiem. Co miałam mu powiedzieć? „Bo wiesz, Darek, od kiedy w naszym związku nie dzieje się najlepiej a ty wybierasz swoich kolegów zamiast swojej dziewczyny to... kobiety mają swoje potrzeby, wiesz? I ja je zaspokajam.” 

Jak ostatnia desperatka idę do klubu w poszukiwaniu faceta, który był jedynie facetem z imprezy. Faceci z imprezy z definicji są jednorazową przygodą, więc co mi odbiło, ja się pytam? Jak mogłam uwierzyć w jego piękne słowa i zacząć sobie wyobrażać te wszystkie filmowe historie jakie nas czekają? 
Boże, upadlam tak nisko. 

- Świetnie, więc może powiesz mi co robiłaś w Loli?
Nie chciałam tego mówić, i naprawdę byłam skłonna wymyślić najokrutniejsze kłamstwo jakie świat widział, ale słowa wylały się ze mnie jak z wrzątek z kubka herbaty. Powiedziałam mu wszystko. 

- Ja naprawdę nie wiem jak to się stało, Darek – zakończyłam i opuściłam głowę nisko.
W odpowiedzi chłopak wstał z ławki i podszedł do mnie. Nie był ani zły, ani szczęśliwy. Tak obojętny, jak obojętne są sprzedawczynie w sklepie kiedy nie pytasz ich dziesięć tysięcy razy gdzie leży kakao o niskiej zawartości tłuszczu. Objął mnie rękami, a potem przytulił tak mocno, że aż straciłam oddech. 

- Przepraszam Ana, tak bardzo cie przepraszam...

Mój facet po raz pierwszy w życiu mnie przeprosił. Co najlepsze, przeprosił mnie za to, że go... zdradziłam. 

Bo tak, teraz już oficjalnie mogłam to przyznać. Zdradziłam go.  Dałam się omotać innemu facetowi, a mój własny mnie za to przepraszał. 

Świat stanął na głowie. 

czwartek, 5 marca 2015

Wielka Chwila Prawdy

7 listopada, Wielka Chwila Prawdy

Marysia była zdenerwowana, bo cały czas podgryzała dolną wargę. 
Michał był zniecierpliwiony , bo wystukiwał adidasem rytm na szpitalnej podłodze. 
Karola była zakłopotana, bo nikt jej nie chciał widzieć i zrobiłaby wielką przysługę wszystkim dookoła, gdyby po prostu wyszła, a sobie chyba największą. 
Mnie nie było, bo znikąd zjawił się Darek i postanowił wymierzyć sprawiedliwość właśnie w szpitalu, dokładnie w momencie, kiedy powinnam była wspierać moją przyjaciółkę i w sposób tak dramatyczny, że moglibyśmy wystawić sztukę. 

- Ja chyba powinnam pójść – zauważyła Karola.
- Nie, zostań – oznajmiła sucho Marysia i gestem dłoni zabroniła ruszyć jej się z miejsca. 
Biedna czarnulka podpierała ścianę obok drzwi wejściowych i nie miała nawet okazji wymknąć niezauważenie, bo surowe spojrzenie ciężarnej kobiety (a z nimi naprawdę nie ma żartów) sprawiło, że znieruchomiała. 

- Dlaczego nie może stąd wyjść? - chciał wiedzieć Michał. - Chciałem porozmawiać z tobą, nie z wami – podkreślił ostatnie słowo, żeby wszyscy na pewno je zrozumieli.
Maria pokręciła głową. 

- To moja przyjaciółka. Nie mam przed nią sekretów.
- Świetnie, więc może ona powie mi co robiła moja narzeczona przez ten cały czas, kiedy powinna była siedzieć tu ze mną? 
- ONA ma imię – zauważyła surowo.
Michał chyba doszedł do wniosku, że nic z tego nie będzie, więc przestał w ogóle patrzeć w stronę Karoli, która teraz  miała ogniki w oczach i chciała go zamordować za zwracanie się do niej w trzeciej osobie. 

- Muszę ci coś powiedzieć – zaczął. Marysia uciszyła go gestem dłoni.
Popłynęła w przydużym szarym dresie do łóżka swojego chłopaka, a potem usiadła na nie spuszczając nogi do dołu. Zadbała o to, żeby bluza nie podkreśliła jej obecnych kształtów. 

- Najpierw ja ci coś powiem...
Dziewczyna wyjęła z kieszeni bluzy stary test ciążowy i położyła go na rozłożonej dłoni chłopaka. Początkowo Michał Idealny wpatrywał się z zainteresowaniem w przedmiot i zanim dotarło do niego co tak naprawdę trzyma w ręce, wydawał się naprawdę zrelaksowany. 

- O co chodzi.
To nawet nie było pytanie. Wypierał rzeczywistość każdą komórką swojego ciała. 

- Michał... Bo ja... jestem... w... ciąży...
Równie dobrze można było stłuc jednocześnie wszystkie okna w szpitalu, a i tak prawdopodobnie bolałoby to mniej niż ta długa chwila ciszy, która przecinała powietrze. 

- To niemożliwe – powiedział spokojnie.
Karola skręcała się z nerwów przy ścianie. 

- Michał, spędziliśmy razem noc i tak, zaszłam w ciążę. To jest jak najbardziej możliwe.
Pan Idealny pokręcił głową i zaczął chichotać pod nosem. To zdecydowanie nie był odpowiedni moment na chichotanie. 

- Nie przychodziłam do ciebie, bo nie wiedziałam jak to przyjmiesz. Ja sama jeszcze się nie pozbierałam... - mówiła. - To dla mnie okropna sytuacja i jestem pewna, że chcę oddać to dziecko jak tylko się urodzi. Nie jesteśmy gotowi na rodzicielstwo...

- Marysia. To niemożliwe – uparcie stał przy swoim. 

- Jak mam ci to wytłumaczyć, Michał? Seks bez zabezpieczenia równa się ewentualna ciąża, tak? Nie mieliśmy szczęścia, albo właściwie mieliśmy go zbyt dużo... 

- Musiałby się stać prawdziwy cud, żebyś była w ciąży. 
Marysia już otwierała usta, żeby wyjaśnić mu czym grozi stosunek dwóch kochających się osób i że to JAK NAJBARDZIEJ MOŻLIWE, ale słowo „cud” wryło jej się głęboko o w czaszkę. Cudów to my w ostatnim czasie mieliśmy zdecydowanie zbyt dużo. 

- Jak to? - zamrugała ze zdziwienia.
- Właśnie to chciałem ci powiedzieć. Jestem bezpłodny, bo w dzieciństwie miałem nieprzyjemny wypadek i musieli mi usunąć... pewne części ciała... To pewnie też dlatego nie jestem gotowy na seks i jest to drugi powód zaraz po tym, że szanuje wolę bożą i nie uznaje go przed ślubem. Wolałbym ci to powiedzieć bez świadków, ale cóż... 
Bardziej wstrząsające od tego były jedynie jego zaręczyny i orkiestra na korytarzu naszej uczelni. Chociaż nie wiem. Chyba jednak nie było bardziej wstrząsającej informacji niż to, że Michał Idealny jest bezpłodny. O Boże, on naprawdę nie może mieć dzieci. 
A Marysia w dalszym ciągu była w ciąży. Ta nowość wcale nie sprawiła, że  znowu była niepokalaną dziewicą. Teraz patrzyła szeroko otwartymi oczami to na Michała to na Karolę i nie mogła uwierzyć własnym uszom. Jej ostatnia nadzieja na normalne życie u boku swojego narzeczonego prysła jak bańka mydlana. 

- Chciałem się wytłumaczyć z tego, skoro widziałaś mnie już nago i pewnie zainteresował cię fakt, że nie ma tam dwóch brakujących elementów... Ekhmn, czy Karola naprawdę nie może stąd wyjść?

- Michał, ja...- zaczęła dziewczyna. 

- TO PRAWDZIWY CUD! - wypaliła Karola zbyt entuzjastycznie jak na obecną sytuację. 
Nie było szans na to, że Michał w to uwierzy. 
Kto przy zdrowych zmysłach uwierzyłby w historyjkę o cudownym zajściu w ciążę, kiedy fizycznie było to niemożliwe? Jasne, można było podejrzewać Michała o lekką niepoczytalność (biorąc pod uwagę jego wybrakowane części ciała) i bardzo możliwe,  że i o wstrząs mózgu, a także o to, że traktował cuda na zupełnie innej płaszczyźnie niż my niewierzące tak bardzo jak on, ale już nie przesadzajmy. 

poniedziałek, 2 marca 2015

6 listopada, trochę później

Stanęłyśmy we trzy pod szpitalem, w którym leżał Michał. Karola początkowo nie chciała iść, ale zaciągnęłam ją siłą. Rozumiałam doskonale, że była zła na Marysię i jej nastroje, ale nie mogłam pozwolić na to, żeby zostawiła mnie z tym wszystkim samą. 
No bo dajcie spokój. Mało mam swoich problemów, żeby jeszcze brać na barki problemy mojej przyjaciółki? 

- Mamy tam pójść z tobą? - zapytałam.
Miałam nadzieję, że odpowie „nie, nie trzeba, poradzę sobie”, ale zamiast tego złapała mnie za nadgarstek i pociągnęła do przodu. Zrozumiałam, że nie mamy innego wyjścia, jak przejść przez to razem z nią.  Karola niechętnie wlokła się za nami. 
Minęłyśmy recepcję i skierowałyśmy się do pokoju Michała. Ściany szpitala raziły bielą, a zapach wczesnego obiadu sprawiał, że robiło nam się niedobrze. A przynajmniej mi było słabo i wywracało mi się w  żołądku na myśl o tym,co  miało się wydarzyć. 

- Po prostu mu to powiem – mruknęła pod nosem.
Ciągle miała na sobie ten swój przeklęty dres i nieświeże włosy. 
Jednym ruchem ręki otworzyła drzwi do sali, w której leżał Michał. Na cztery łóżka, jakie były przygotowane zajęte było tylko jedno. Blondyn siedział na brzegu pomiętej  pościeli w dżinsowych spodniach i koszulce z nadrukiem. Najwyraźniej zamierzał opuścić szpital właśnie tego dnia i wpatrywał się w ścianę na przeciwko jakby na kogoś czekał. 
Hm, zastanówmy się. Czyżby na swoją narzeczoną, która nie raczyła odbierać telefonów i odpisywać na smsy? 

- Nareszcie jesteś.
Michał Idealny pokazał w uśmiechu swoje perfekcyjne zęby, ale szybko je zasłonił bo zdał sobie sprawę z tego, że  Marysia wygląda marnie i zupełnie nie świeżo. 

- Hm, cześć – mruknęła pod nosem.
Razem z Karolą też niewyraźnie bąknęłyśmy coś na przywitanie. 

- Czy twoja eskorta może nas zostawić samych? - zapytał.
- Nie sądzę – Marysia uśmiechnęła się lekko, jakby chciała załagodzić sytuację. - Mam ci coś ważnego po powiedzenia. 
- Ja tobie też – odparł smutno. 
Można było pomyśleć, że tych dwoje zaraz rzuci się  sobie w ramiona i zażegna wszelkie konflikty, ale nic z tych rzeczy. Sytuacja była o tyle niezręczna, że w sali szpitalnej stałyśmy jeszcze my, Marysia właśnie zamierzała okłamać narzeczonego, on sam miał jej coś ważnego dopowiedzenia, co więcej: nie było żadnej nocnej owsianki, a jak wszyscy wiemy, owsianka jest doba na wszystko i rozwiązuje wszelkie problemy. 
Co powinnam zapamiętać i zastosować zaraz po tym, jak wrócimy do domu i skończymy z Michałem Idealnym. 

6 listopada, minutę później

Drzwi szpitalnej sali otworzyły się i wielka dłoń złapała mnie za ramię. Podskoczyłam ze strachu, a potem sparaliżowało mnie od pasa w dół i nie mogłam wydusić z siebie ani jednego słowa. 
Emocje opadły, kiedy zorientowałam się, że to Darek, a udało mi się do tego dojść po tym, jak pisnął z bólu, kiedy wbiłam mu pięść w przyrodzenie. 
- Nie atakuje się od tyłu swojej dziewczyny w szpitalu, kiedy w dalszym ciągu ma się pod okiem limo wielkości dużej mandarynki, co znacznie utrudnia rozpoznanie. 
Wyciągnął mnie na korytarz klnąc pod nosem, ale o tym zaraz.