niedziela, 28 grudnia 2014

27 października, nadal

To, że ja uciekłam z miejsca zdarzenia to było nic. Prawdziwą traumę przeżywała Marysia, która zostawiła swojego narzeczonego z majtkami na szyi. Te majtki można było jeszcze jakoś wytłumaczyć, ale szminkę w kolorze fuksji na całym ciele już nie bardzo. Jeśli Maria chciała przekonać wszystkich, że dopiero co uprawiała gorący seks z Michałem Idealnym to można jej było pogratulować. Była wiarygodna jak nigdy. 

Wybiegliśmy z piwnicy z zupełnie innej strony. Ingerencja policji widocznie się opłaciła, bo na zewnątrz było stosunkowo cicho. Może dlatego, że mieliśmy czwartą nad ranem, a może dlatego, że większość imprezowiczów trafiła do aresztu albo do izby wytrzeźwień. Powoli świtało i było cholernie zimno. Przeklinałam się w duchu za to, że nie wzięłam ze sobą kurtki, ale co ja na to poradzę, że Termit mnie nie uprzedził. Och, przecież powinien był powiedzieć, że spędzimy pół nocy szlajając się po piwnicach, i że przydałoby się okrycie wierzchnie. 
Nieważne. 
Skierowaliśmy się w nieznane mi wąskie uliczki, ale Marysia co chwilę zatrzymywała nas i odwracała się, żeby zobaczyć, czy znaleźli Michała. 

- To może wy tu zostańcie, a ja zabiorę ją do domu? - zapytał Termit, kiedy po raz dwudziesty pierwszy robiliśmy postój na odległości stu metrów. - Nie mam nic przeciwko noszeniu dziewczyn na rękach, ale moje już powoli mdleją.
Zgodnie stwierdziłyśmy, że to wcale nie był taki głupi pomysł. 

- Świetnie. Wezmę taksówkę i jutro z rana wam ją dostarczę.
Karola po nagłym przebudzeniu w piwnicach i po szarpaniu się z nami, zupełnie opadła z sił. Teraz wisiała bezwładnie na rękach Termita, a jej nogi powiewały na wietrze wspomagane delikatnym bujaniem chłopaka. 
Pomyślałam o tym, jak bardzo jestem zmęczona. 
- Super – podsumowała Marysia i zaciągnęła mnie z powrotem po blok.
Powinnam się nauczyć, że pomysły tej dziewczyny nigdy nie prowadzą do niczego dobrego.   
Dwie godziny stania na rześkim porannym powietrzu na trawniku pokrytym rosą, to nie było to co powinna praktykować przyszła matką mająca w łonie nowe życie. 
Ściślej rzecz biorąc nie powinien tego praktykować nikt, kto nie ma ochoty spotkać się z pielęgniarkami na oddziale chorób układu oddechowego. Ale powiedzcie to Maryśce i jej potwornym wyrzutom sumienia, które chciały zabić nie tylko ją ale dobić też i mnie. 

- Nie wierzę, że go nie zabraliśmy ze sobą.
To wszystko działo się tak szybko, że nawet mi ciężko przychodziło zaakceptowanie tego, że jednak nie zostaliśmy tam i nie pojechaliśmy ze wszystkimi do szpitala, po czym policja nie odesłała nas do domu uprzednio informując o wszystkim rodziców.  
- Teraz już  nic z tym nie zrobimy – powiedziałam. - I mądrze byłoby po prostu pójść do domu.
- Ale chciałam go zobaczyć.  
- Mario, przysięgam na wszystko, że kiedy uciekaliśmy z piwnicy, oni już transportowali go do szpitala. 
- Nie widziałaś tego. 
- Bo nie miałam jak widzieć. Uciekaliśmy, pamiętasz? 
- Błagam – złapała mnie za ramię i ścisnęła naprawdę mocno a potem spojrzała na mnie błagalnym wzrokiem. - Tylko pójdziemy do piwnicy, sprawdzimy czy faktycznie go nie ma i wracamy do domu. Przysięgam. 
Jak mogłam odmówić młodej matce, która martwiła się o życie jej przyszłego potencjalnego męża (pod warunkiem, że wmówi mu, że jest ojcem jej dziecka)? 
Zakradłyśmy się do klatki schodowej. Na szczęście po interwencji policji nikt nie zamknął drzwi – w dalszym ciągu były przytrzymane kawałkiem płyty chodnikowej. W obdartej klatce schodowej znalazłyśmy jedne schody prowadzące w dół, więc optymistycznie założyłyśmy, że będą prowadzić do piwnic. 

Wygrzebałam z kieszeni telefon (jak dobrze, że nie przyszło mi do głowy zabrać na imprezę torebkę)  i  oświetliłam nam drogę. Teraz, kiedy adrenalina nieco opadła a zamiast niej całe ciało dygotało z zimna i ze zmęczenia, piwnice wyglądały jeszcze straszniej niż do tej pory. Wszystkie ściany obleczone były wielkimi pajęczynami i śmierdziało stęchlizną. 
Poświeciłam po ścianie w poszukiwaniu włącznika światła, a kiedy już go znalazłam, płytką paznokcia nacisnęłam guzik. Jak się można było spodziewać, żarówka była spalona. 
Szłyśmy więc przerażone i splecione rękami jak najlepsze przyjaciółki, które szukały nieprzytomnego narzeczonego jednej z nich i miałyśmy nadzieję, naprawdę miałyśmy nadzieję, że jednak go nie znajdziemy. Przesuwałyśmy powoli, a mdłe światło telefonu co chwilę nam gasło. 
Bardzo możliwe, że już dawno minęłyśmy miejsce, w którym zostawiłyśmy Michała. Wszystko wyglądało tak samo, więc ciężko było stwierdzić gdzie w ogóle się znajdujemy. Mogłyśmy równie dobrze stać na miejscu zdarzenia jak i jeszcze do niego nie dotrzeć. 
Co za idiotyczny pomysł, pomyślałam. 

- Czy możemy już wracać? - zapytałam półszeptem.
Marysia niespokojnie obróciła się dookoła własnej osi. 

- Ale ktoś tu jest – odparła z nutką zdenerwowania w głosie. 
- Nikogo tu nie ma – dla lepszego efektu poświeciłam telefonem po całej długości podłogi, bo jak dobrze pamiętałam, Michał leżał krzyżem na środku pomieszczenia.  
- Przecież słyszę – szepnęła. - Ktoś oddycha. Bardzo szybko, zresztą. 
- Może to ja? 
- Ciii. 
Próbowałam się wsłuchać w otaczającą nas ciszę, ale nie dotarły do mnie żadne niepokojące dźwięki. Już samo to, że stałyśmy we dwie w ciemnej piwnicy  o czwartej nad ranem w bloku mojego chłopaka było wystarczająco przerażające, żeby nie musieć się dopingować tego typu tekstami. 

- Poświeć tam – wskazała lewy róg pomieszczenia.
Posłusznie wystawiłam rękę na całą długość ramienia i skierowałam wątły strumień światła w lewy róg pomieszczenia. Zobaczyłyśmy wyburzaną ściankę działową za którą usypany został potężny kopiec z kamienia. 
- Przecież tam nic nie ma – szepnęłam.
- Podejdźmy bliżej. 
Niechętnie zrobiłam dwa kroki do przodu. Marysia cały czas trzymała mnie za ramię. 
Teraz wyraźniej było widać dziury w ściance działowej i co ważniejsze, słychać było przyspieszone oddechy. Zaskakująco równe przyspieszone oddechy. O czwartej nad ranem. W piwnicy. Wyobrażacie to sobie?! 
Zrobiłam jeszcze jeden krok do przodu i poświeciłam na dolną część kopca z kamienia. Ktoś, kto tam leżał z pewnością zdawał sobie sprawę z naszej obecności, ale niewiele go to obchodziło. 
- Zobacz, but – szepnęła moja przyjaciółka na ucho.
Podeszłam jeszcze bliżej i zobaczyłam  czerwoną szpilkę leżącą gdzieś na uboczu, a potem nagą damską stopę całą w kurzu. I to nie był jakoś specjalnie szokujący widok. Prawdziwym szokiem okazało się to co zobaczyłam kilka sekund później. Obok nagiej damskiej stopy leżała męska. I miała na sobie brudne, białe trampki. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz