środa, 10 grudnia 2014

26 października, kilka minut później

Nie zdążyłam przekroczyć progu mieszkania, a już czyjś język władował mi się do gardła. 
Przysięgam, gdyby nie to, że poznałam Darka po butach (brudne białe trampki) to odwinęłabym mu z półobrotu i pozwoliła stoczyć się ze schodów niczym sklepowy manekin. 
- Kochanie, dobrze, że już jesteś.
Maryśkę z Michałem Idealnym i Karolę z Termitem zgubiłam gdzieś między ludzkimi ciałami rozłożonymi na klatce schodowej. 
Nie myślcie sobie, że tak łatwo było się dostać na czwarte piętro. Okazało się, że część imprezy przeniosła się do windy, gdzie towarzystwo zjeżdżało z samej góry na sam dół popijając własnoręcznie robioną nalewkę i śpiewając wiejskie przyśpiewki. 
Kolejna część imprezy to ta ciągnąca się od drugiego piętra w górę. Tutaj, jak się później okazało, znalazła swoje miejsca ta bardziej kulturalna część zaproszonych gości, bo zachowywali się na tyle cicho, że sąsiedzi nie mieli nic przeciwko. Nawet nie chciałam wiedzieć co robili tak naprawdę przy zgaszonym świetle, skoro ze sobą nie rozmawiali. 
I centrum: czyli mieszkanie numer 46. Alkohol lał się strumieniami i przepływał między czipsami rozrzuconymi po podłodze. Machnęłam do Darka i bezgłośnie powiedziałam, że nic nie słyszę. Ciągle coś do mnie mówił, ale zbyt dużo działo się dookoła, żebym mogła się na tym skupić. 

Chłopak nachylił się do mnie, ale szybko zrezygnował. Wyciągnął mnie za rękę na klatkę schodową i zaprowadził na półpiętro (tam, gdzie kolejny odłam imprezy nie zdążył się jeszcze przenieść) . 

- To niesamowite! - powiedział. - Jest tu jakieś sto pięćdziesiąt osób, licząc ekipę w windzie!
- Powinnam ci pogratulować? 
- Jeszcze nie – objął mnie ramieniem i docisnął do siebie. - Na facebooku udział w wydarzeniu wzięło ponad 300 osób. Chyba powinienem zapytać sąsiadów z prawej, czy będą mieli coś przeciwko, jak rozciągniemy imprezę na ich terenie. 
- I policja z pewnością nie zauważy, że coś się tutaj dzieje – prychnęłam w jego koszulkę. 
- Mała, odrobinę optymizmu. Nie wiem dlaczego zawsze masz przygotowany na każdą okazję czarny scenariusz. 
- To się nazywa realizm. 
- Pesymizm. 
Jego usta zsunęły się z wysokości mojego ucha na szyję i zaczęły wpijać się w delikatną skórę na karku. 
Nie lubiłam takich zagrań, bo nie panowałam nad sobą. Ciągle byłam wściekła na Darka, a dreszcze na moim ciele zdecydowanie nie sprzyjały tej roli. 
- Darek, przestań – powiedziałam niechętnie.
- Masz szczęście, że nie mamy czasu – powiedział. - Bola dzisiaj świętuje, bo dostał pracę w jakimś klubie nocnym. 
- Świetnie – odparłam znanym mu tonem, który informował go jak bardzo mnie to interesuje. 
- Musimy wypić szampana. Przynajmniej udawaj, że się cieszysz z jego szczęścia, co? 
- Oczywiście, że się cieszę. Jeśli to oznacza, że przestanie zajmować wasz rozkładany fotel na korytarzu to cieszę się jeszcze bardziej. 
I uśmiechnęłam się w tak sztuczny sposób, że nawet ciemność w której staliśmy nie była w stanie tego ukryć. 
- Co ja z tobą mam, mała – podsumował.
Wziął mnie za rękę, ale jeszcze zanim pociągnął w dół schodów do mieszkania, którego drzwi otwarte były na oścież – objął mnie w pasie i wgryzł się w moją szyję. A to totalnie nie pomagało moim uśpionym wyrzutom sumienia. Wolałam być obrażona i wściekła, a już na pewno wolałam nie przebywać blisko Darka. 
Ciągnął mnie za sobą przez całe mieszkanie, aż dotarliśmy do miejsca, gdzie kotara odgradzała kuchnię od pokoju. Na potrzeby imprezy wszystkie meble z pokoju zostały wyniesione na zewnątrz, a kotara została podwinięta do góry. Przeciskałam się między obcymi ludźmi, którzy z plastikowych kubeczków sączyli drinki i wkładali sobie do gardeł żelki nasączone alkoholem. Poza tym większość osób podobierała się w pary i przylegała do siebie tak mocno, że ciężko było stwierdzić czy w ogóle mogą oddychać Muzyka wbijała mi się w uszy.  
Przy niewielkim stoliku siedziała świta mojego chłopaka i kilka obcych dziewczyn. Na stole stały puste butelki po tanim szampanie i jeszcze kilka pełnych. Miski z czipsami były opróżnione do połowy. Nikt nie zwracał uwagi na mnie i Darka do momentu, w którym mój chłopak zaczął domagać się plastikowego kubka dla mnie. 
- Spoko, laska, zaraz coś się znajdzie – odburknął jeden z kolegów Darka i zaczął grzebać za czymś pod stolikiem. 
Darek dosiadł się do Bola, obok którego tańczyła roznegliżowana panienka. Rozlał alkohol do kubeczków stojących na stole. Nieśmiało sięgnęłam po kubeczek – obiecałam sobie, że wypiję jedną porcję alkoholu za nową pracę Bolesława, nawet jeśli totalnie nie znałam tego chłopaka. Przyrzekłam sobie, że skoro narobiłam już tyle złego w naszym związku, to miło by było dobrze zachowywać się chociaż podczas imprezy. Chociaż ten jeden jedyny raz. 
Niestety w tym samym momencie, w którym ja wyciągałam rękę po szampana, laska, która wiła się obok Bola chwyciła kubeczek i z premedytacją wylała całą jego zawartość na swój biust. Skrzywiłam się mimowolnie i szturchnęłam Darka. 
Darek patrzył jak Bola dostawia się do mokrej od szampana dziewczyny. 
Ja niestety nie mogłam. 
- Idę poszukać dziewczyn – powiedziałam i sobie poszłam.
Przedarłam się obok pary, która nie mogła się zdecydować jak daleko może się posunąć w trakcie tej imprezy. Walnęłam z łokcia łysego faceta, który tańczył breakdance między nogami innych tańczących osób. Nadepnęłam na wysunięte ze szpilki palce blond dziewczyny i nie miałam nic przeciwko, żeby nadepnąć jej na drugą stopę. Dziewczyna skrzywiła się, a potem spiorunowała mnie wzrokiem. Zupełnie tak, jakby jej wymalowane tuszem do rzęs oczy miały sprawić, że spłonę w ciągu jednej chwili. 

- Karola! - wrzasnęłam, bo gdzieś w oddali, na korytarzu małego mieszkania przemknęła mi burza czarnych włosów. 
Dopchałam się do korytarza z niemałym trudem. Ta impreza to od początku był poroniony pomysł. Dlaczego ja w ogóle zdecydowałam się na nią pójść? 
Ach, no tak. Ktoś musiał zaciągnąć tu Termita i uśpić Michała Idealnego. 
Następnym razem zanim na cokolwiek się zgodzę, przysięgam, przemyślę to tysiąc razy a potem i tak powiem: nie. 

- Och, tu jesteś.
Odwróciłam się i zobaczyłam szminkę w kolorze fuksji i wielkie czarne kolczyki. 
- Musisz mi pomóc.
Marysia podała mi pakunek z jednorazowej chusteczki i nachyliła się do mojego ucha. 
- Musisz to podać Michałowi. 
Zamrugałam ze zdziwienia. Zaraz, chwila, na pewno ja mam to zrobić? Nie wystarczy, że zgodziłam się na to patrzeć? Odwinęłam kawałek chusteczki i zobaczyłam pięć białych tabletek. 

- Boże, co to jest?
- Tabletki nasenne – wyjaśniła rzeczowo. 
- Skąd ty je masz? 
- Karola ukradła mamie – wzruszyła ramionami. 
Jakby podkładanie tabletek nasennych swoim chłopakom było na porządku dziennym. 
- I chcesz mu podać aż pięć?! - zapytałam zaskoczona. - Zależy ci na tym, żeby spał godzinę, czy całą wieczność?
- Och, no dobrze... - powiedziała wyraźnie zirytowana. 

Wyjęła z chusteczki trzy tabletki i schowała je do kieszeni. Dwie, które zostały w środku szczelnie zawinęła i podłożyła pod obcas. Pokręciła piętą, a potem zwróciła mi brudny od podłogi pakunek. 
Odwinęłam go. Tabletki były idealnie sproszkowane. 
Cwana bestia.
Maria uśmiechnęła się i położyła rękę na brzuchu. Do momentu, w którym dowiedziałam o ciąży nie zauważałam tego gestu, ale teraz widziałam doskonale, że robiła to dosyć często. Kładła dłoń na brzuchu i trwała tak przez kilka chwil. 
- A teraz chodźmy. Znajdziemy coś do picia i zrobimy najlepszego drinka na świecie dla mojego ukochanego.
Po czym wzięła mnie pod ramię i zaprowadziła do kuchni. 
Początkowo miałam lekkie opory, ale kiedy zauważyłam, że przy stoliku nastąpiła rotacja towarzystwa i nie ma tam Darka ani jego kompanii i mokrych od szampana lasek, zrobiło mi się lepiej. A przynajmniej to co zjadłam tego dnia nie podchodziło mi do gardła, jak w momencie, kiedy widziałam wijącą się lafiryndę w bliskiej odległości od mojego chłopaka. 
Marysia otworzyła jedną z szafek, i wyciągnęła trzy wysokie szklanki. Dmuchnęła na kurz, który je oblepiał, ale niewiele to pomogło, więc umyła je pod kranem. Obserwowałam ludzi, którzy łączyli się w grupki i robili zakłady, kto więcej wypije. 

- Hej, patrz.
Marysia wskazała mi ramieniem drugi koniec pomieszczenia. Lampka nocna, który stała na ziemi, oświetlała od dołu przytuloną parę. Chłopak obejmował dziewczynę w pasie, a ta z kolei siedziała w otwartym oknie na parapecie, z nogami owiniętymi dookoła niego. Wymieniali między sobą wszystkie bakterie jakie tylko mogły znaleźć się w ich układach oddechowych.
Karola. I Termit. 
Fuj. 

- No cóż. Chyba im się układa – wzruszyłam ramionami. Szybko odwróciłam wzrok, bo obiad znowu podchodził mi do góry.
- Chociaż jej – odparła smutno. 
Wiedziałam co ma na myśli. Obie byłyśmy w kiepskiej sytuacji. To znaczy, bezapelacyjnie to Marysia wygrywała w tym rankingu. Czym był mój Maciek, który siedział w mojej głowie i nie dawał się stamtąd wyciągnąć w porównaniu do ciąży z obcym facetem, który nawet nie wie, że będzie ojcem? Moje problemy były po prostu niczym. 

- Dwie szklanki dla niego, jedna dla ciebie i dla mnie... - wyciągnęła się na palcach po jeszcze jedną szklankę  - woda.
Przeszukałam wzrokiem brudne blaty kuchenne w poszukiwaniu butelki z wodą. Niestety Marysia musiała zadowolić się przegotowaną wodą z czajnika. Niechętnie obróciła go w dłoni, a potem wypełniła szklankę letnią wodą. 
Ja natomiast zajęłam się drinkami. Przechwyciłam wódkę stojącą na stoliku kuchennym i wypełniłam alkoholem trzy szklanki do połowy wysokości. Podzieliłam proszek na połowę i wsypałam po części do dwóch szklanek. Dorzuciłam po kawałku cytryny, żeby nie pomylić szklanek z mieszanką. Najwyraźniej na początku imprezy ktoś zabawiał się w barmana i dorzucał do drinków cytrusy.Teraz,  kilka godzin później, nie miało to już takiego znaczenia. 
Zamieszałam miksturę, zanim wypełniłam szklanki do pełna napojem pomarańczowym, który znalazłam w szafce. Marysia popijała wodę przyglądając się z zaciekawieniem temu co robię. 
W dalszym ciągu uważałam to za totalną głupotę. 
Przysięgam. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz