Ta część poradnika pojawiła się już na Bo ma być mrucznie. Żeby nie było, że nie ostrzegałam.
Ostatnim razem podsunęłam Wam kilka sposobów na to, jak napisać powieść, żeby dobrze się przy tym bawić. Bo pisanie to (zaraz obok katorżniczej pracy, całych strumieni potu i szklanek wypełnionych krwią) naprawdę świetna zabawa! No, do momentu, w którym zaczynasz się gubić.
W fabule. W postaciach. W sumie to we wszystkim.
Powieść nie powstaje w jeden wieczór, ale przez długie tygodnie, miesiące, a czasem i przez lata (!). Często jest tak, że po postawieniu kropki na końcu ostatniego zdania ciężko stwierdzić co dokładnie napisało się na początku. Na szczęście można to ugryźć... sposobem.
Zorientowałam się, że trzeba coś z tym zrobić, kiedy byłam z siebie na maksa dumna, bo w końcu SKOŃCZYŁAM. Napisałam uroczyste The end i postanowiłam wziąć się za drobne korekty. Wiedziałam na pewno, że w trakcie powieści dziewczyny ze studiów przeskoczyły do liceum, że najmłodszy brat głównej bohaterki jednak nie ma ma dwóch lat, a sporo ponad cztery i, że bohater pierwszego planu ostatecznie nie nosi dredów, tylko kozią bródkę, którą przy każdej możliwej okazji macza w keczupie. Po drodze okazało się, że ciotka, która zakrztusiła się kurczakiem (i ostatecznie zmarła), kilka tygodni po pogrzebie robiła dla całej rodziny makaron ze szpinakiem i chwaliła nową sukienkę babci, a przewijający się gdzieś w tle facet, na jednej stronie gra na harfie, a na drugiej odpala motor i znika za horyzontem.
Ściślej rzecz ujmując, zrobił się niezły cyrk.
Ale nie można mnie za to winić, bo przecież książka powstawała przez naprawdę długi okres czasu i miałam prawo w kilku.... no dobrze, w kilkunastu, miejscach się pomylić. Też tak macie, prawda? Nie uwierzę, że nie.
JAK UTRZYMAĆ POWIEŚĆ W RYZACH?
Początkowo próbowałam rozpisywać sobie w punktach kto z kim i dlaczego, ale wizualnie nie mogłam tego ogarnąć. Powieść rozrasta się w zastraszającym tempie i po kilku stronach takich notatek zaczyna się mieć wrażenie, że w książce kucharka robi pomidorową z kalafiora, a pies sąsiada tak naprawdę jest kotem. Potrzebowałam czegoś, co WIZUALNIE wskaże mi drogę i do czego będę mogła wrócić na szybko. Coś, co pokaże mi cały plan wydarzeń nie będąc jednocześnie planem wydarzeń i co będzie rosło razem z moim pisaniem.
Zrobiłam bardzo prostą rzecz. Wzięłam kartkę papieru i podzieliłam ją na tyle kratek ile dni ma miesiąc. Dla każdego miesiąca zrobiłam osobną kartkę (to dla tych, którzy rozkładają akcję powieści na dni i ciągnie się ona przez kilka miesięcy. Przy innym rozkładzie robi się to odpowiednio inaczej). Zaznaczyłam początek powieści i konkretne daty (hm, nie wiem... zakończenie roku szkolnego? Wigilia? Dzień Walki z Paleniem Papierosów?). Takie, które będą miały duży wpływ na powieść i o których dobrze pamiętać.
Wraz z pisaniem powieści zaznaczam sobie mniej więcej kto z kim i gdzie i którego dnia. Żeby nie pomieszać wątków, oznaczam je kolorami. Dzięki zabawie z kolorami z łatwością będzie można zlokalizować początek i koniec wątków pobocznych, bo często gubi się je podczas pisania. Wiecie, nie specjalnie, tylko zupełnie przypadkowo.
Dzięki temu wyraźnie widać upływ czasu (podczas pisania tak się tego nie odczuwa) i szybko można wrócić do konkretnych zdarzeń. Co ja mówię - wszystko widać jak na dłoni, wystarczy tylko rzucić okiem na kartkę.
A jak radzę sobie z bohaterami, którzy nierzadko zmieniają kolor włosów, wiek, a nawet płeć?
Na osobnej kartce zapisuję imię i nazwisko, to, co tą postać charakteryzuje (jak wyżej wspomniane ciapanie brody w keczupie, czy skrzeczący głos), wady, zalety, wiek i cel, do którego zmierza. Kartka z postaciami wypełnia się w trakcie pisania powieści, tak samo jak chronologiczna tabela ze zdarzeniami. Kiedy moja postać ewoluuje, sprawdzam, czy nie kłóci się to z jej krótkim (zaznaczam, krótkim i skojarzeniowym opisem) i dopisuję przy jej imieniu nowo nabytą cechę, albo... świeżo zrobiony tatuaż.
Staram się robić to mimochodem, aby nie wypaść z rytmu pisania. Takie szybkie notowanie i umieszczanie w czasie i miejscu wydarzeń sprawia, że ciągle jestem spontaniczna w moim pisaniu, sprawia mi to radość i tak dalej, i potem nie budzę się w momencie, w którym ciocia nieboszczka podbiega do babci i ze splecionymi palcami i mówi:
- Gertrudo, turkus to zdecydowanie Twój kolor. Nie widzę tak bardzo Twoich zmarszczek, kiedy skupiam się na tych kwiatach w okolicach brzucha.
Chociaż babcia miała na sobie dokładnie tą samą sukienkę, kiedy ciotka łapała oddech na podłodze sześć dni wcześniej. Bez powodzenia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz