środa, 22 października 2014

22 października



Życie licealistki na wygnaniu pochłaniało mnie na tyle, że nie miałam czasu na powroty do rodzinnego domu. Liceum, które wybrałam było bezapelacyjnie najlepszą szkołą w województwie i znajdowało się – dzięki Bogu – prawie 120 kilometrów od mojej rodzinnej miejscowości. Co więcej, nawet z kontaktem telefonicznym był spory problem. Wyjeżdżając z domu obiecałam sobie, że totalnie odetnę się od mojego starego życia, co rodzice, przy każdej możliwej okazji, ostro mi wypominają. 

- Przepraszam mamo – powiedziałam do słuchawki telefonu skruszonym głosem. - Naprawdę nie widziałam, że dzwoniłaś.
Co było totalnym kłamstwem, bo kiedy malowałam paznokcie miałam doskonały widok na wibrujący telefon. 
- Ty chcesz, żebym na zawał padła? Od dwóch dni się nie odzywasz a ja odchodzę od zmysłów – zaczęła. - Pamiętaj, że ojciec jeden zawał ma już za sobą, więc...
Jako jedyne dziecko miłości moich rodziców miałam przerąbane. 
- Wszystko w porządku mamo, miałam trochę nauki do sprawdzianów, nie chciałam się rozpraszać.
A to z kolei było półprawdą, bo naprawdę miałam różnego rodzaju testy. Co z tego, że nie w tym miesiącu.
Wiecie, to nie jest tak, że nie kocham moich rodziców. Ja naprawdę oddałabym za nich życie i tyle kilogramów czekolady ile tylko dusza zapragnie (a to już spore wyrzeczenie). Po prostu będąc jedynaczką, kiedy twoi rodzice zostali rodzicami w wieku 18 lat i do tej pory wmawiają ci, że to było zamierzone, masz wrażenie, że to ty wychowujesz ich, a nie oni ciebie. Z wielką ulgą wyprowadziłam się z domu i zaczęłam wszystko od początku. 

- Świetnie – podsumowała moja mama. - Co tam robicie ciekawego, dziewczynki? Bo ja i Eliza idziemy dzisiaj na kręgle. Ostatnio twój ojciec doprowadza mnie do szału, więc postanowiłyśmy prowadzić życie nocne jako singielki.
- Mamo, ale tata to twój mąż. Nie jesteś singielką. 
- Ty o tym wiesz, ja o tym wiem, ale świat nie musi wiedzieć – powiedziała zadowolona z pomysłu. 
- To przynajmniej ściągnijcie obrączki z palców... 
Zakryłam mikrofon telefonu dłonią i prawie bezgłośnie szepnęłam do Marysi. 
- Anka i Eliza idą na kręgle i chcą udawać singielki.
- Z bogiem – mruknęła Marysia wystawiając głowę znad gazety i robiąc znak krzyża w powietrzu. - Moja matka jest jakaś niepoważna... - powiedziała bardziej do siebie i wróciła do czytania artykułu o rozpalaniu iskry w długoletnich związkach. 
- Um, Frania, jesteś tam? - usłyszałam w słuchawce. 

Przewróciłam oczami. Moja matka odzywała się do mnie w ten sposób tylko wtedy, kiedy była zniecierpliwiona i powoli przechodziła w fazę matczynego złoszczenia się. 
- Jasne, mamo – powiedziałam szybko.
- To jakie macie plany z dziewczynami? 
- Idziemy do Oli – powiedziałam bez zastanowienia. - Będziemy piec ciasteczka i oglądać film. 
- Poszłybyście na imprezę, albo coś. Gdy ja byłam w twoim wieku... 
- Tak, tak, tak, niańczyłaś dziecko zamiast biegać po imprezach i teraz bardzo tego żałujesz, dzięki mamo. 
- Po prostu korzystaj z szansy, skarbie. 
- Pa, mamo! 
- Tylko uważajcie na siebie! Ciastka kruche piecze się 18 minut i ...! 
- Pa, mamo! 
- Nie zjedzcie wszystkiego naraz, bo będą was bolały brzuchy... 
- Dziewczyny, powiedzcie proszę mojej mamie czeeeeeść – powiedziałam bez emocji i włączyłam głośnomówiący. 
- Do widzenia, Pani Aniu! - wrzasnęły chórem dziewczyny, a potem zawiesiłam rozmowę. 
Historia powtarzała się za każdym razem, kiedy mówiłam o tym, że gdzieś wychodzimy. Nawet nie chciałam myśleć jak wyglądałyby rozmowy, gdyby moja mama poznała prawdę. 

Bo wiecie, Ola to najbardziej towarzyska osoba jaką znam, poznałyśmy się pierwszego dnia w szkole, spędzamy ze sobą niemal każdy weekend i mieszka tak blisko naszego mieszkania, że nie ma szans na to, że ktoś po drodze nas porwie, zasztyletuje albo zgwałci. Dodatkowo, Ola ma masę zainteresowań, które dostosowują się do naszych potrzeb danego dnia. Widzicie, dzisiaj pieczemy ciasteczka. 

Ale mimo wszystko, największą zaletą Oli było to, że... nie istniała. I była nasza stałą wymówką na to, co robimy, kiedy rodzice nie powinni wiedzieć co robimy tak naprawdę. 

Bo gdyby moja mama dowiedziała się, że przynajmniej raz w tygodniu spędzam całą noc w klubie nocnym, to chyba by mnie zabiła. Wiem, że mówi co innego, ale to tylko mama. Mamy z zasady są niesłowne. 

Zwykle na cotygodniowe imprezy wybierałyśmy się w towarzystwie naszych chłopaków. Dla ścisłości – Marysia brała ze sobą Michała Idealnego, któremu zwykle po dwóch godzinach zabawa się nudziła i wracali do domu. Ja z kolei, szłam z Darkiem, a Darek... zabierał ze sobą swoich niezastąpionych kumpli z mieszkania, więc siłą rzeczy wieczór spędzałam z Karolą. Mój chłopak pobijał rekordy w ilości spożywanego piwa razem ze swoją świtą, więc zwykle koło trzeciej w nocy zamawialiśmy dwie taksówki – jedną dla mnie i Karoli, i drugą dla mojego nieznającego umiaru w piciu, chłopaka. 
Tym razem postanowiłyśmy wyjść zupełnie same ku nieukrywanej radości Karoli. 
- O Boże, o Boże, o Boże! - wrzeszczała, kiedy Marysia stwierdziła, że zostawia dzisiaj Michała Idealnego w domu.
Bo to, że ja idę sama, było rzeczą naturalną. W dalszym ciągu byłam wściekła na Darka i nie zamierzałam pierwsza wyciągać ręki. Wbrew wszystkiemu chciałam się dobrze bawić, a dziewczyny utwierdziły mnie w przekonaniu, że robię to co trzeba. 
To znaczy, że idę na imprezę bez mojego chłopaka.  I to jest dobre. 

- W tym artykule napisali, że babskie wyjścia są jak najbardziej wskazane, jeśli chce się koniecznie rozpalić ogień namiętności między dwiema osobami – zaczęła Marysia przekładając kolejne strony gazety. - Myślę, że warto spróbować. 
Popatrzyłyśmy na blond piękność w skarpetkach w renifery, która w dalszym ciągu wierzyła w to, że zaręczyny z Michałem Idealnym coś zmienią w jej życiu. Niby tak, nosiła na palcu kamień szlachetny i właściwie nie rozstawała się z nim, pomijając momenty, kiedy musiała pojechać do domu. Eliza, jej matka, była przeciwna takiej instytucji jak małżeństwo, a przekonanie to powstało na bazie jej własnych doświadczeń (to właśnie dlatego chciała być singielką w kręgielni), więc drogą dedukcji Marysia doszła do wniosku, że na informację o zaręczynach jeszcze przyjdzie czas. 
Teraz Maria siedziała skulona na łóżku i studiowała artykuł z kobiecego pisma o wątpliwej wiarygodności. Chwytała się już wszystkiego, czego tylko mogła się chwycić w sprawie utracenia dziewictwa, a gazety z typowo babskimi poradami to już była ostatnia deska ratunku. 
Dmuchnęłam na prawie suche paznokcie w kolorze krwistej czerwieni i pobiegłam do szafy.   Łokciem otworzyłam drzwi i przewertowałam wieszaki w celu znalezienia odpowiedniego stroju na dzisiejszy wieczór. Machnęłam na Karolę, żeby pomogła mi coś wybrać. 

Czarnulka z krótkimi włosami już dawno temu była gotowa do wyjścia. Miała na sobie obcisłe czarne spodnie i luźną koszulkę z flagą ameryki, która odsłaniała centymetr jej ciała powyżej spodni. Na oczach zrobiła idealne kreski, a blade policzki naznaczyła zimnym różem. Wyglądała jak królewna śnieżka, która na wyciecze krajoznawczej po Ameryce poszła do męskiego zakładu fryzjerskiego.
Bez chwili zawahania wyjęłam z szafy ciemne dżinsy i kremową koszulę, a potem ruszyłam na poszukiwanie balerin. 
- Mario, czy zamierzasz pójść na imprezę w skarpetkach w renifery? - zapytałam wciągając na nogi nogawki dżinsów.
- Tutaj piszą, że nie mogę dawać jakichkolwiek sygnałów innym facetom, bo inaczej ogień namiętności przeniesie się na inny obiekt. 
- I czy to zobowiązuje cię do noszenia tych obciachowych świątecznych skarpet? 
Marysia nie odpowiedziała, wzruszyła ramionami i zamknęła gazetę. 
- Karola, uratuj sytuację, bo w takim stroju nie wpuszczą nas do klubu – powiedziałam półszeptem.
- Robi się! 
Wtedy zadzwonił dzwonek do drzwi, a cała nasza trójka znieruchomiała. Miałam szczerą nadzieję, że to Darek i że w ramach pokuty wczołgał się na trzecie piętro na łokciach. Potem przez myśl mi przeszło, że Michał Idealny zrozumiał, że nie uprawiając seksu ze swoją dziewczyną/narzeczoną straci ją szybciej niż by tego chciał. A na końcu uświadomiłam sobie, że to może być ktoś do Tomka, więc krzyknęłam w stronę drzwi jego pokoju.
- Tomek, zamawiałeś jakieś żarcie?!
Drzwi do mieszkania otworzyły się i stanął w nich niewysoki chłopak w rozczochranych włosach i krzywo przyciętą brodą. I nie miał ze sobą żarcia. 
To chyba najwyższy czas, żebyście poznali Termita. 
Termit był nazywany Termitem dlatego, że... tak naprawdę to nie wiadomo dlaczego. Legenda głosi, że zjada wszystkie ołówki jakie ma w zasięgu wzroku. Czy tak jest naprawdę – nie mam pojęcia. 
Zaczynając liceum o profilu humanistycznym, spodziewałyśmy się, że w naszej grupie przeważającą częścią społeczeństwa będą dziewczyny. I tak też było. Termit był jednym z czterech chłopaków jakich miałyśmy w klasie i siłą rzeczy musiałyśmy się z nim zaprzyjaźnić. Niestety, przyjaźń wymknęła się spod kontroli już na samym początku i Termit po prostu czuł się u nas jak u siebie w domu. 

Chłopak był dość specyficzny. Kręciły go gry komputerowe i poezja śpiewana, a dodatkowo grał w zespole muzycznym gdzie zapodawali ciężkiego rocka. Poza tym, przy każdej wizycie przynosił nachosy i dip serowy, a że miałyśmy słabość do tego duetu, to zjawiał się u nas bardzo często. No i był jedyną osobą, która przyłączyła się do odśpiewana My heart will go on na zaręczynach Marysi i Pana Idealnego. Siłą rzeczy musiałyśmy go polubić, albo przynajmniej zacząć tolerować. 
Prawdziwym problemem była jednak Karola, która miała totalną słabość do grajka z profilu humanistycznego, który nie umiał używać maszynki do golenia. A kiedy zaczął przynosić do nachosów różowe wino – ulubiony trunek Karoliny – dziewczyna stwierdziła, że to nic innego jak przeznaczenie. 

Znając Karolę i jej zagrania względem chłopaków byłyśmy totalnie zaskoczone jej zachowaniem wobec Termita. Termit ją... onieśmielał. W dalszym ciągu. Chociaż uczyłyśmy ją trudnej sztuki całowania. 

- A co ty tutaj robisz? - zapytałam.
- Przychodzę z tym samym zestawem co zawsze – wyciągnął zza pleców nachosy i butelkę różowego wina, na co Karola zareagowała błyskiem w oku. 
- Kiepski moment kolego – odparłam. - Właśnie wychodzimy. 
- Jeszcze nie, mamy mały problem – usłyszałam za plecami słowa Karoli. 
Odwróciłam głowę do tyłu i zobaczyłam Marię w dresowych spodniach i męskiej koszulce. Wyglądała, jakby szła biegać (i to w niezamieszkałej części miasta, tam gdzie nie ma ulicznych latarni), a nie jakby wybierała się z nami potańczyć. 
- Boże, co ci się stało? - zapytałam.
- Ona nie chce się przebrać – odparła zrezygnowana Karola. - Twierdzi, że idąc na imprezę seksownie ubrana będzie mentalnie zdradzać Michała Idealnego. 
- Powiedz jej, że w tym momencie zdradza całą płeć piękną – burknęłam. 

Maria przewróciła oczami bo doskonale słyszała naszą wymianę zdań. 
- Termit, mogę tak wyjść, czy nie bardzo? - i obróciła się wdzięcznie wokół własnej osi.
Chłopak zmarszczył brwi. 
- Jeśli tylko zabierzesz ze sobą deskorolkę... - powiedział niepewnie. 
Marysia prychnęła i zabrała się za zakładanie sportowych butów zupełnie ignorując nasze komentarze. Karola wypuściła wszystkie propozycje stroju wieczorowego z rąk i zapukała do tajemniczego pokoju mojego wujka. 
- Tomek, powiedz jej coś.
Wujek natychmiast otworzył drzwi i jego spojrzenie od razu padło na Marysię. Dziewczyna nie miała na sobie makijażu, a blond włosy związała na czubku głowy w niedbałego koka. 
- Jeśli chcesz umrzeć dziewicą to jesteś na dobrej drodze – skomentował.
- Znowu nas podsłuchiwałeś? - zapytała z niesmakiem. 
- Nie musiałem. Jesteście wystarczająco głośno, żeby zagłuszać Doktora Housa. 
Tomek wskazał na słuchawki na swojej głowie. 
- Hej, czy to nachosy?
Termit niepewnie wysunął rękę w jego kierunku, a ten z prędkością światła chwycił paczkę czipsów i sos serowy. 

1 komentarz: