środa, 25 marca 2015

18 listopada

- Nigdy w życiu nie wyjdę z tego pokoju! – powiedziała Marysia, kiedy próbowałam się dobić do niej w poniedziałek rano.

To była jej trzecia nieobecność na poniedziałkowej matematyce i powoli zaczynałam się martwić o jej edukację. 

Poza tym, było mi strasznie nieswojo, kiedy musiałam udawać, że nie widzę jak Termit gapi się na mnie z drugiego końca sali zamiast podejść jak człowiek i porozmawiać. W tej sprawie nic się nie zmieniło. Odkąd dowiedział się o tym, że ja wiem, że on powiedział Karoli o tym, że coś do mnie czuje, a w każdym razie zrobił to zupełnie niechcący i – mówię to szczerze – totalnie bez sensu, a do tego Karola postanowiła gładko się mnie pozbyć w tej rozgrywce rzucając mnie na pożarcie rekinom w Loli – życie było bardzo męczące. 

- Świetnie, ale zostawiam ci w prezencie mój telefon, bo nie mam zamiaru tłumaczyć twojej matce co robisz dokładnie w tym momencie i wyjaśniać jej, że jak się rozpada związek to tak właśnie musi być.
- Daj go Karoli – burknęła. 
- Nigdy w życiu! - rzuciła zza drzwi łazienkowych. 
- Wrzuć go do kibla – zaproponowała. 
- Nic z tego, Karola zajęła łazienkę. 
- Powiedz jej, żeby z niej wyszła i wrzuć telefon do kibla, a ja nacisnę spłuczkę. 
- Szkoda, że to mój telefon. 
- Twój telefon, twój problem. Dajcie mi umierać w spokoju... 
Zawiesiłam dłoń w połowie drogi do szaleńczego pukania, ale poddałam się zanim mój palec uderzył w drzwi. Nie miało to najmniejszego sensu. Najwyraźniej żałoba po utracie chłopaka, kiedy się go już zdradziło i wszelkiej nadziei na to, że uda się wmówić mu, że pod sercem nosi się jego dziecko, trwa trochę dłużej niż zwykłe zerwanie. 
Chociaż w ogóle ciężko tu mówić o zerwaniu. Marysia w dalszym ciągu nie oddała mu pierścionka zaręczynowego. Poza tym, nikt nie raczył mi sprzedać oficjalnej wersji zerwania i zostałam uświadomiona, że lepiej się w to nie zagłębiać. 
Czekał mnie kolejny ciężki dzień w szkole, gdzie musiałam mierzyć się z życiem zupełnie sama bo moja przyjaciółka przywiązała się rozpaczą do łóżka. 
Zarzuciłam na plecy kurtkę i wyślizgnęłam się z mieszkania zostawiając Karolę razem z nieszczęśliwą ciężarną dziewczyną. 
Zbiegłam na dół i nie zdążyłam jeszcze porządnie owinąć się szalikiem, kiedy usłyszałam wibracje mojego telefonu. W locie przegrzebałam całą torebkę i dopiero na samym dnie wymacałam pożądaną rzecz. Spojrzałam na ekran i od niechcenia wrzuciłam aparat z powrotem do worka bez dna. 
Darek dzwonił tego dnia już pięć razy i za każdym życzył mi miłego dnia i dorzucał do tego tęskną rymowankę o tym, jaką cudowną dziewczyną jestem i, że nie  może się doczekać aż mnie zobaczy. Jego ostatnia metamorfoza była totalnie niepokojąca i zamierzałam się dowiedzieć co sprawiło, że tak zaczęło mu zależeć. 
Możecie mówić co chcecie, ale nie uwierzę, że przejrzał na oczy i docenił swoją dziewczynę zaraz po tym jak chciała odnaleźć swoją potencjalną miłość w krakowskim klubie. Za tym musiało stać coś więcej. Żaden facet nie jest na tyle głupi, żeby takie coś kopnęło go w tyłek, nawet Darek, chociaż uważam, że nie jest najmądrzejszy na świecie. 
Coś tu mocno nie grało i miałam zamiar dowiedzieć się co. Zaraz po tym, jak spiorę Bola na kwaśne jabłko, przyjmę poród w naszym krakowskim mieszkaniu i rozwiążę zagadkę Karoli i jej dziwnego zachowania wobec mnie. 

I jeszcze jak przyłożę Termitowi za to, że się we mnie kocha, a przecież przyjaciele nie mogą żywić do siebie głębszych uczuć niż przyjaźń. Czekał mnie pracowity okres, ale byłam gotowa się w to wszystko wpakować, choćby ze względu na moją równowagę psychiczną, która w tym momencie mocno się chwiała. 

Szłam jak zwykle -  skrótami. Mijałam po drodze kiosk, gdzie za każdym razem miły pan wciskał mi krakowskie obwarzanki i pytał czy już mam męża. Kwiaciarnię, gdzie rzadko kiedy można było spotkać świeże cięte kwiaty, a sztuczne oślepiające żonkile wystawały z brzydkich doniczek przy wejściu i starą kawiarnię, gdzie pachniało świeżo zmieloną kawą. 

Do szkoły szłam jakieś 20 minut i za każdym razem te wszystkie miejsca wzbudzały we mnie te same uczucia – jakbym dopiero co wprowadziła się do Krakowa i zgubiła drogę, a potem jakbym bała się zapytać kogokolwiek o drogę, bo żółte żonkile późną jesienią nie wróżą nic dobrego tak samo jak stary facet który pyta, czy już nosisz obrączkę. 
Myślałam właśnie o tym ile bym dała za pyszną kawę wypitą w kawiarni bez myślenia o wszystkich moich problemach, kiedy przede mną wyrósł chłopak. 
Nie zauważyłabym go pewnie, gdyby nie to, że trzymał w rękach duży bukiet herbacianych róż, a ponad złocistymi pąkami wystawały radosne oczy, w tym jedno było mocno podbite. Darek był jednak solidnym przeciwnikiem i nie dał się spławić tak łatwo. 

- Nie odebrałaś telefonu – oświadczył, po czym wcisnął mi w ręce bukiet kwiatów.
Z zaskoczenia niemal upuściłam go na chodnik i przez chwilę oboje próbowaliśmy go złapać. 

Jedenaście czerwonych róż. 

- Nie widziałam, żebyś dzwonił – skłamałam.
Uśmiechnęłam się mimowolnie, bo ciężko było się nie uśmiechnąć na widok tylu kwiatów. W głębi serca byłam bardziej przerażona niż żywiłam jakiekolwiek pozytywne uczucia, ale to w końcu Darek. 

- Szedłem za tobą całą drogę. Miałem nadzieję, że zastanę cię jeszcze w domu, ale wybiegłaś z klatki jak oparzona.
- Trochę się spieszę. 
Myśl o tym, że miałabym wejść na matematykę trzymając w ręku bukiet róż przyprawiała mnie o mdłości. 

- Chętnie cię odprowadzę – powiedział zupełnie szczerze, ale  nie brzmiał jak mój Darek. Mój Darek z całą pewnością nie użyłby słowa „chętnie” a już na pewno nie przytargałby mi kwiatów, pomijając te nieszczęsne polne w zamian za korepetycje z matematyki.

- Nie trzeba – wtrąciłam odrobinę zbyt szybko. 
- Dlaczego miałbym zostawić moją kobietę samą, skoro mogę ją odprowadzić? - zapytał z szelmowskim uśmiechem. 
- Dlaczego wpadłeś na to dopiero teraz? Do tej pory nie miałeś nic przeciwko zostawianiu mnie samej. 
Byłam taka podła, że wywlekałam na wierzch stare plamy naszego związku zamiast zacząć cieszyć się tym, że w końcu mam zainteresowanie, kwiaciarnię w domu i miliard telefonów w ciągu dwudziestu czterech godzin. 
Ale rozumiecie o co mi chodzi, prawda? Byłam zszokowana jego zachowaniem. To ewidentnie nie był mój Darek, któremu szkoda pieniędzy na jedną różę i przynosi mi kradziony bukiet polnych kwiatów. Ciężko było przyjąć do wiadomości, że człowiek może się tak dramatycznie zmienić tylko dlatego, że poczułam motyle w brzuchu do gościa, który mnie nie chce.  
Coś tu śmierdziało. 

- Kochanie, miłość ma różne oblicza...

Co było zupełnie bez sensu w tej sytuacji. 

- Darek – przystanęłam. Bukiet róż smutno zwisał z mojej dłoni pąkami do dołu. - Odrobinę mnie to przeraża, okay?
Nie chciałam, żeby odbierał mnie jak niewdzięcznicę, ale musiałam z tego wybrnąć. 

- Nauczyłeś mnie biegać za sobą, co bardzo szybko mnie znudziło, więc przyzwyczaiłam się, że tak po prostu sobie... zwisamy. A teraz ty śledzisz mnie od klatki schodowej i pakujesz mi w ręce bukiet jedenastu róż. To nie fair i nie dziw się, że reaguję tak a nie inaczej.
Darek przysunął się bliżej, złapał moją twarz w dłonie i uniósł brodę do góry. 

- Jesteś taka słodka, kiedy się złościsz.
Naprawdę, super, że mój chłopak jest takim wiernym słuchaczem.  
- Jeszcze się nie złoszczę i możesz mi wierzyć, że wolałbyś nie widzieć mnie złej! - zagroziłam. 
Darek uniósł ciemne brwi, jakby cały ten monolog który wygłosiłam mu trzydzieści sekund wcześniej w ogóle nie istniał. Lekko się uśmiechnął, jakby nie wiedział o czym mówię. 
Panie Boże, jeśli któregoś dnia zechcesz zesłać na mnie prawdziwą miłość to poproszę w pakiecie z rozumem. 

- Muszę iść – wciągnęłam powietrze. - Naprawdę muszę iść.
Chłopak wzruszył ramionami, jakby nie przyjmował tego do wiadomości. Uśmiechnął się jeszcze raz, ale tym razem zasyczał z bólu, kiedy jego uniesione policzki naciągnęły siną skórę pod okiem. 
Zawahałam się. Nie wiedziałam czy powinnam zabrać bukiet róż ze sobą, czy może oddać go Darkowi. Na szczęście  tym momencie do mojego chłopaka zadzwonił telefon. Darek sięgną do kieszeni a potem niechętnie odebrał rozmowę. Jeszcze popatrzył w moją stronę, czy aby na pewno się nie zdematerializowałam, a potem odszedł kilka kroków, żebym przypadkiem nie usłyszała tego o czym mówi. 
Wykorzystałam ułamek sekundy, kiedy zawieszał oko na starym budynku i drapał się po brodzie szukając w głowie mądrych słów, których mógłby użyć w rozmowie. 
Po prostu stamtąd spieprzyłam. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz