poniedziałek, 9 lutego 2015

Knock - knock

Jeden kubek zaniosłam pod drzwi pokoju Marysi i zapukałam cicho. Dziewczyna otworzyła je, schyliła się po herbatę i prawie bezgłośnie powiedziała: 

- Jak będziesz robiła kanapki to zrobisz dla mnie jedną? - falowane blond włosy były spięte na czubku głowy. 
- Jasne – próbowałam się uśmiechnąć, chociaż tak naprawdę niespecjalnie chciało mi się unosić kąciki ust. 
Usiadłam z kubkiem parującego wrzątku i pozwoliłam aby para otuliła całą moją twarz. Byłam zupełnie zmęczona całą sytuacją i naszą żałobą w mieszkaniu. Już nie pamiętałam jak to jest być w tym dużym pokoju zupełnie sama – zawsze Karola zajmowała albo większą część dywanu rozwalając się z książką i zostawiając okruszki po ciastkach na podłodze, albo zwijała się w kłębek na łóżku i nakrywała kocem. Gadała wtedy o swojej wielkiej miłości do Termita i o tym, że jej matka jest nienormalna. Zajmowała połowę, a czasem więcej, mojego łóżka co zwykle mnie irytowało, ale kiedy okazało się, że  mam całe łóżko dla siebie to było jakoś... pusto? 
Usłyszałam, jak ktoś zdecydowanie puka do drzwi mieszkania. Dałam sobie spokój i powoli piłam zieloną herbatę zakładając, że Tomek znowu zamówił żarcie na wynos i mogłam tylko obstawiać czy to była pizza czy może tym razem chińszczyzna. Dłuższa chwila minęła zanim podszedł do drzwi. Usłyszałam jak skrzypią, a potem ktoś pakuje się w buciorach do przedpokoju. 
Drzwi w moim pokoju były bardzo trudnym przypadkiem bo ciężko je było zarówno domknąć jak i otworzyć. Zawiasy zjedzone przez czas skrzypiały kiedy napotkały strumień powietrza. W pewnym momencie uchyliły się i stanęła w nich czarnowłosa dziewczyna. 
Poparzyłam sobie język. 

- Nie mogę tam mieszkać! - stwierdziła.
I celowo zrobiła to głośno, żeby Marysia wszystko usłyszała. 
- Jestem tam od czterech dni i dostaję szału.
- No świetnie – powiedziałam lekko zdezorientowana. - Ale nikt przecież nie zabrania ci do nas wrócić...
- Honor – oznajmiła. 
- Schowaj go w buty i przynieś piżamę. 
Odstawiłam kubek na biurko i wyciągnęłam się na krześle. Chyba całe wieki nie rozmawiałam z nikim oko w oko. Rozmów telefonicznych w ostatnich dniach miałam już powyżej uszu. 

- Maria zabije mnie wzrokiem – wyjaśniła.
- Prawdopodobnie nawet nie zauważyła, że cię nie ma.  

Co było okropnym kłamstwem, bo głośno i wyraźnie skomentowała całe zdarzenie, jak tylko Karola zamknęła za sobą drzwi mieszkania. Powiedziała, że nareszcie zrobiła coś dobrego dla niej i ich przyjaźni. Wyczułam w tym sporą dawkę ironii. 

- Jasne – prychnęła czarnulka. - Czy możemy dzisiaj gdzieś wyjść, albo zrobić cokolwiek, żebym nie musiała topić się we własnych wyrzutach sumienia, pilnować Adasia i zajmować się bliźniaczkami a potem wysłuchiwać jaką to wyrodną jestem córką, bo zamknęłam na pół dnia matkę w pokoju gościnnym? I że jeszcze mam czelność wracać do domu, wyobrażasz to sobie? Powiedziała mi to własna matka.
Nie chciałam rozmawiać o jej relacjach z Elą  bo od zawsze były one na stopie wojennej i nie robiło to na nas już najmniejszego wrażenia. 

- Masz jakąś propozycję? Bo ja zamierzałam otworzyć czekoladę, zrobić kakao i obejrzeć jakieś romansidło, które przypominałoby o tym, jak beznadziejnego mam chłopaka.
- Świetna myśl – zaaprobowała – pod warunkiem, że zaraz po tym masz zamiar popełnić samobójstwo. Mam lepszy pomysł. 
Zwykle kiedy ktoś mówił, że ma „lepszy pomysł”, można się było spodziewać, że z całą pewnością nie będzie lepszy, a już na pewno przysporzy nam nowych problemów. Dlaczego nie mogłam się nauczyć, że kiedy ktoś chce mnie wciągnąć w cokolwiek, a mi świeci się nad głową czerwona lampka to znaczy, że NIE POWINNAM TEGO ROBIĆ? 

Byłam takim tchórzem i słabeuszem, że nie byłam w stanie powiedzieć „nie” nikomu z wyjątkiem mojego chłopaka.  A i tak ostatnim razem „nie” powiedziała za mnie Marysia. 

2 komentarze: